.
Fundacja NJM
Start Idea, działalność Wydarzenia Wspólnota, przyjaciele Formacja duchowa Wydawnictwo Kontakt 
.
.

Wydarzenia - rozwinięcie: Ćwiczenia duchowne - Marcinków koło Wąchocka, VII.2010

zdjęcia | powrót do kroniki


     Ze względu na to, że były one powtórzeniem doświadczenia poprzedniego roku, to znając już ich metodę, znacznie łatwiej i szybciej mogliśmy wejść w ich duchowe meritum. Stanowi je w szczególności rozpoznanie korzeni grzechu - zła, które w historii naszego życia przez naszą słabość, wpływy "ducha świata" oraz działanie ducha złego, zostało zasiane jako chwast w naszych duszach oraz "odcięcie" ich od nas mocą Bożą przez przeżycie wewnętrznej przemiany i pojednania z Bogiem. Z praktyki duchowej wynika, że chwast grzechu w naszych duszach jest najczęściej tak duży, że zagłusza w nas głos Boga i przekierowuje na życie poza głównym nurtem Bożej miłości i czerpania z niej jako źródła szczęścia, pomyślności i - w ostatecznym rozrachunku - wiecznego zbawienia. Każdy z uczestników wszedł więc w wewnętrzne zmaganie, walkę duchową, aby według słów św. Ignacego "wejść w siebie, aby wyjść z siebie" - wyjść z tych ćwiczeń jako nowy człowiek: przemieniony, uświęcony przez Bożą miłość - myślący, czujący i postępujący w nowy sposób. W nowy, czyli taki, że nie duch świata i pokusy jego księcia - szatana będą nas zwodziły, ale będzie nami kierował Boży Duch, którego zamysły będą wypełniane w ciągu życia.
     Ta duchowa walka o kształt naszego życia odbywała się praktycznie przez całe dnie w warunkach duchowej pustyni - w całkowitym milczeniu, odosobnieniu od ludzi, codziennych spraw, w domu rekolekcyjnym z kaplicą poświęconą Sercu Jezusa, z Jezusem obecnym tam w Najświętszym sakramencie. Korzystaliśmy w całej pełni z obecności Boga w stworzonym świecie ożywianym przez Jego Ducha: z lasów, pól, polanek otaczających wieś Marcinków.
     W największym stopniu polem duchowej walki były trzy godzinne medytacje odprawiane przez uczestników każdego dnia, których treść została oparta (pod kątem tych rekolekcji) na określonych fragmentach Ewangelii (lub - rzadziej - Starego Testamentu). Właśnie w świetle Bożego słowa, przez działanie Ducha Świętego, o którego zstępowanie prosiliśmy nieustannie przed i w czasie rekolekcji, mogliśmy odkrywać prawdę swojego życia. To, jakie ono jest naprawdę w świetle Bożej miłości. Owoce medytacji mogły się w nas rozwijać poprzez nieustanne przebywanie w obecności Boga, gdzie cały specjalny plan dnia był ukierunkowany właśnie na to nasycanie duszy treściami Bożymi. Ten plan zawierał obok trzech medytacji także modlitwę poranną - jutrznię oraz konferencję pogłębiającą rozumienie celów, dynamiki i reguł "Ćwiczeń duchownych" i całego życia duchowego, wieczorną adorację wspólnotową i wielbienie Jezusa, indywidualne modlitwy odmawiane zgodnie z własnym pragnieniem, spotkanie w kierownictwie duchowym. Oczywiście w centrum dnia znajdowała się Eucharystia, będąca głównym źródłem mocy w duchowej walce, gdzie nasza przemiana była utwierdzana, umacniana i pogłębiana. To wszystko co się w nas dokonywało było zanurzane w paschalnym Misterium, w nadziei zmartwychwstawania wraz z Chrystusem do życia mocą miłości i wiary w Niego. Dzięki wszystkim stosowanym narzędziom zbawczym wciąż otrzymywaliśmy nowe światła, odkrycia i pouczenia co do naszego życia. Jakie ono jest, a jakie ma się stawać mocą Bożej miłości. Każdego dnia następowało coraz większe otwarcie na Bożą miłość i dzięki temu nie tylko bez lęku, ale z wiarą i nadzieją na trwałą przemianę uczestnicy przystępowali do spowiedzi generalnej z całego życia. Grzech został nam wybaczony, a w modlitwie nawrócenia i uzdrowienia przed Najświętszym Sakramentem prosiliśmy Pana, aby leczył nas z ich skutków, aby nie ciążyły na nas jako skłonność do powrotu "starego człowieka" w nas. Również prosiliśmy o ponowne wylanie Ducha Świętego i Jego darów, abyśmy mieli moc do wytrwania w dobrym i dary potrzebne w codziennej, radosnej współpracy z tą wielką łaską nawrócenia, jaka została nam udzielona dla duchowego wzrostu. W czasie ostatniej Eucharystii, sprawowanej w intencji dziękczynnej za dar tych rekolekcji, każdy z nas wyznał (trzymając w ręku zapalony paschał - symbol Chrystusa Zmartwychwstałwego) wiarę w Niego. Głęboko zawierzył Mu siebie i całe swoje życie, aby to On je teraz prowadził. Tym samym wyraził swoją gotowość do tego, aby być posłanym i świadczyć o niepojętej miłości, którą jest Bóg, który czyni ludzi dobrymi i szczęśliwymi, czyni tym, którzy w Niego uwierzą "wielkie rzeczy"... Dopełnieniem naszych rekolekcji i obecności na tej ziemi było nawiedzenie opactwa cysterskiego w Wąchocku, znajdującego się cztery kilometry od Marcinkowa. To temu miejscu i będącym tam od końca XII wieku zakonnikom i wielu pokoleniom osób duchownych i świeckich, które się tam modliły i posługiwały zawdzięczamy możliwość przeżywania dzisiaj wielkiej duchowej przygody rekolekcyjnej. Ojcowie z tego klasztoru wraz z grupą modlitewną osób świeckich założyli bowiem dom rekolekcyjny w Marcinkowie i to oni go prowadzą i obsługują. Z tego też klasztoru przyjeżdżał pomagać nam przez sakramentalną posługę ojciec Roman. Tu znajduje się od tak wielu wieków ośrodek życia duchowego emanujący wiarą na całą okolicę. To wielkie duchowe dziedzictwo, ogrom zgromadzonych tam łask przez wieki dalej jest rozwijane na chwałę Bożą. Opactwo oddane Cystersom po II wojnie światowej zachowało dużą swą część w oryginalnej formie (część dobudowywano, przekształcano architektonicznie wnętrza w wiekach XIV-XVII w stylu gotyckim czy barokowym) i stanowi absolutną perłę wśród zabytków w Polsce. Tu jest najlepiej zachowana świątynia romańska w naszym kraju, a niektóre pomieszczenia w samym klasztorze są absolutnym arcydziełem architektury romańskiej oraz wczesnego gotyku. Cystersi sprowadzeni do Wąchocka w 1179 roku z Francji (w sumie mieli w Polsce ponad 50 klasztorów) stali się zaczynem cywilizacyjnego rozwoju ziem nad rzeką Kamienna (okolice Wąchocka, Starachowic i Skarżyska-Kamiennej). Oni wprowadzili nowe techniki uprawy rolnej, nowe techniki budowlane i wyrobu materiałów budowlanych (m.in. tzw cegła cysterska), założyli kopalnie i rozwinęli przemysł metalurgiczny - zakłady z piecami do nowoczesnego wytopu metali i kuźnie do ich dalszego przerabiania. Opactwo było nie tylko ośrodkiem duszpasterskim, ale od niego zaczynała się edukacja dla okolicznych mieszkańców (szkoła) oraz życie intelektualne i kulturalne. Sami Cystersi przyczynili się do budowy około 40 wsi - osad na tym terenie.
     Chwała Panu za to, że mogliśmy być w tak wyjątkowym miejscu działania Jego łaski przez wieki!


Świadectwa uczestników:


     Ania:

     "Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny i święte jest imię Jego..." - tak mogłabym rozpocząć moje świadectwo wiary po odprawieniu pierwszego tygodnia "Ćwiczeń duchownych" św. Ignacego Loyoli. W czasie ich trwania mogłam ujrzeć całe moje życie i zrozumieć, co było przyczyną odejścia od Boga, błądzenia i upadków, a w konsekwencji pustki, która pojawiła się w mojej duszy.
     Z pozoru żyłam zwyczajnie i uczciwie i można było mnie uznać (w ocenach ludzi) za dobrą katoliczkę i porządnego człowieka. Pracowałam jako nauczyciel w szkole (i nadal jestem czynną nauczycielką), wychowałam dzieci, które skończyły (bądź kończą) studia, od czasu do czasu się modliłam, dbałam o tradycję świąt w mojej rodzinie, żeby tak po ludzku było "ładnie, miło i serdecznie". Jak jednak dzisiaj widzę, że to wszystko było zewnętrzne, bardziej na pokaz, ponieważ w praktyce we mnie i w moim domu nie było miejsca dla Jezusa. Wewnętrznie nie dowierzałam, że On może mieć jakikolwiek wpływ na moje życie - "jest przecież na pewno zajęty ważniejszymi sprawami, a potrzebni są Mu przecież ci, którzy są w Kościele powołani do służenia Mu jako kapłani lub zakonnicy, a nie jakaś świecka osoba". Ja - jak mi się zdawało - "mam takie mnóstwo zajęć, które mnie też tak absorbują, że naturalne jest to, że dla Boga brakuje mi już czasu". Jednak żyjąc w takim stylu, stopniowo przestałam odczuwać smak i radość życia. Po jakimś czasie wszystko traciło sens, a ja kręciłam się w kółko, czując coraz większy niepokój, lęk o przyszłość i smutek, że lata płyną, a ja niczego "wielkiego" w życiu nie osiągnęłam, nie spełniły się moje ambicje, a i materialnie muszą ciągle "wiązać koniec z końcem". Zrodziły się nawet pretensje do Pana Boga, że innych hojnie obdarowuje łaskami, a ja żyję tak nieudanie. Na zewnątrz udawałam, że nic się nie dzieje, że to normalne, ale zauważałam, że stopniowo też i życie rodzinne stało się takie oschłe, zewnętrzne, a rozmowę z bliskimi coraz częściej zastępowało oglądanie telewizji. Ograniczyliśmy się jedynie do wymiany podstawowych informacji. Każdy żył w zamkniętym, niedostępnym dla drugiego kręgu własnych spraw i oczekiwań, tworząc wokół siebie taki mur egoizmu i samowystarczalności.
     Bóg jednak sam upomniał się o mnie! Najpierw postawił na mojej drodze ludzi, którzy od wielu lat kroczą za Jezusem i starają się prowadzić życie chrześcijańskie serio - czyli według wskazań Słowa Bożego i nauczania Kościoła. Spotykałam takich ludzi także wcześniej i zawsze coś niezwykłego pociągało mnie w ich zachowaniu - skupienie, radość, pokój, wyciszenie - ale zawsze wydawało mi się, że takie życie mogą prowadzić tylko wybrani, a ja do nich nie należę. Nie czułam się wybrana ani powołana do życia z Bogiem. Teraz wiem, że to fałszywe przekonanie skutecznie podtrzymywał we mnie duch zły, który podpowiadał mi, że "tak trzeba, wszystko przebiega normalnie, tak żyją też inni, a nawet zdecydowana większość, więc nie mam po co szukać jakiegoś życia w Bogu, tylko powinnam zająć się doczesną egzystencją". Również to, że "wystarczy przecież, jeśli od czasu do czasu wspomnę, że Jezus jest, pójdę w święto do kościoła i czasami (raz na kilka lat!) przystąpię do sakramentu pojednania, bo po co Panu Bogu zawracać głowę drobiazgami, są przecież gorsi ode mnie grzesznicy".
     Gdy przyszedł termin tegorocznych rekolekcji, obudziły się we mnie wszystkie demony buntu, niechęci, lenistwa i niemocy. Wymyślałam wszelkie możliwe przeszkody, żeby nie pojechać. Największą pokusę, aby zrezygnować z rekolekcji stanowiło skierowanie do sanatorium, które akurat wtedy otrzymałam. Jednak Bóg się cały czas o mnie upominał, niepokoił sumienie, wzbudzał chęć przeciwdziałania tym pokusom, przypominał w swoim słowie, że to On troszczy się o wszystko, zadba też o moje zdrowie, ale oczekuje mojej hojności w oddaniu Mu czasu. Wybrałam zatem rekolekcje i zrezygnowałam z sanatorium, wbrew ludzkim opiniom, że chyba "upadłam na głowę". Jeszcze wtedy przed wyjazdem było to działanie trochę z przekory, jakby nadąsanego dziecka - "dobrze, Panie Boże, złożę tę ofiarę i niech się dzieje co chce, zobaczę, co zrobisz ze mną - albo przekonasz mnie, jaką drogą mam iść, albo Cię nie spotkam i będę żyła jak dotychczas". Miałam nawet takie myśli, żeby "dostać od Pana Boga kopniaka", byleby przejrzeć i uzyskać rozeznanie co do dalszego życia.
     To co się stało, jest po ludzku nieprawdopodobne i niemożliwe. Bóg przemówił bardzo mocno do mojego serca jako wyraźny głos, jako Ktoś, kto jest realnie obok mnie albo raczej w samym moim wnętrzu. Przekonywał mnie z miłością, jak ogromnym darem od Niego jest ta pustynia duchowa, na której się znalazłam, że wreszcie oddaliłam się od chaosu i hałasu tego świata. To tutaj Bóg przemówił, przeniknął moje wnętrze swoją mocą, odczułam, że mam duszę, bo wcześniej jakbym tego nie dostrzegała, nie odczuwała, że mam taką integralną część siebie - najważniejszą, nieśmiertelną. Dotychczas utożsamiałam duszę z myślami, emocjami, psychiką czy wyobraźnią. Teraz wiem, że jest to coś zupełnie innego, to dar Boga, ziemia święta we mnie, która najpełniej powinna przynależeć do Pana i zobaczyłam jak o tę przynależność jest zazdrosny duch zły, który używa wszelkich sposobów, aby wykorzystując moją słabość zwrócić mi oczy, myśli i dążenia ku rzeczom przemijającym, złudnemu szczęściu, pozornym racjom, rzeczom materialnym. Oczywiście można tak czuć się krótkotrwale szczęśliwym, ale gdy przyjdzie kryzys takiego "szczęścia", skarlała dusza jest tak pogubiona, że człowieka ogarnia rozpacz, a nawet poczucie całkowitego braku sensu życia. Jednak Bóg z taką siłą upomniał się o mnie, wezwał po imieniu, że chcę teraz całą siłą swej woli odpowiedzieć na to wezwanie i iść drogą nawrócenia!
     Rekolekcje nauczyły mnie odróżniać głos Boga od innych głosów, które we mnie brzmiały i często zagłuszały to, co mówi do mnie Pan. Już bowiem pierwszego dnia otrzymałam wyjaśnienie celu mojego pobytu na rekolekcjach w słowach z Księgi Ozeasza: "Miłości pragnę, nie krwawej ofiary. Poznania Boga bardziej niż całopaleń" (Oz 6,6). Zrozumiałam, że na tym Mu najbardziej zależy - na poznawaniu Go każdego dnia mojego życia! A jak mam Go poznawać? Na modlitwie i rozważaniu Jego słowa, na Eucharystii, przez sakramenty i charyzmaty dane nam, aby "dotykać Boga", żyć Jego tajemnicą. Okazało się, że metoda św. Ignacego z Loyoli jest dla mnie najlepszą drogą do realizacji tego celu i do ukochania Jezusa całym sercem i całą duszą. Na ćwiczeniach przekonałam się dogłębnie, co było przyczyną tego, że: "słuchając, nie słyszę, patrząc, nie widzę, a modląc się, nie dochowuję wierności i wciąż w życiu się gubię". Pan dał mi poznać prawdę o grzechu, który popełniałam: Bóg nie był tym jedynym, prawdziwym Panem mego życia. Prowadziłam je właściwie tak, jakby Boga ono nie interesowało, na własną rękę, według własnych, nawet czasem po ludzku dobrych planów, ale to nie był plan Boga, w którym On jest tym najważniejszym, który decyduje, nie według Jego woli, którą wcześniej bym rozeznała na modlitwie. Decydowały bożki tego świata, których jest w nim pełno, bo jego mentalność kształtuje - jak go nazwał Jezus - książę tego świata czyli szatan. W moim życiu były to np. chęć podziwu oraz uznania u ludzi i dopasowywanie się do ich oczekiwań, sukces moich dzieci, własne dobre samopoczucie czy wygoda, konieczność posiadania komfortu w sensie materialnym, spełnienie moich nieuporządkowanych pragnień czy uczuć w stosunku do bliskich. To te rzeczy i jeszcze wiele innych były wyrocznią, a nie Bóg. W praktyce uprawiałam więc bałwochwalstwo, uważając się przy tym za prawego człowieka! Dopiero światło Ducha Świętego udzielone mi wyraźnie podczas medytacji o pierwszym, podstawowym przykazaniu postawiło mnie w świetle prawdy. Jeśli nie zachowuję każdego dnia podstawowego przykazania "Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jedynym Panem. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą" (Mk 12, 29-32), to nie mogę mówić o wierności i wypełnianiu pozostałych przykazań zgodnie z wolą jedynego Boga. Mogę jedynie starać się zachowywać je ludzką mocą, ze względu na moralność, etykę, lek przed Bogiem, ale nie czynić tego ze względu na Boga, Jego miłość i Jego wolę. Nie mogę wtedy mówić o życiu po Bożemu. Co z tego, że będę składać "całopalenia i ofiary" i żądać od Pana, aby to docenił, skoro bez umiłowania Go całym sercem i bez uznania wagi pierwszego przykazania, a także bez wypełnienia pozostałych w duchu tej samej miłości, wszystko co czynię jest tylko pustosłowiem i marnością, a nie pójściem za wolą Bożą.
     Zrozumiałam, że dopiero porządek życia według Bożej woli może dać pokój, radość, cierpliwość, akceptację siebie i ludzi oraz całego stworzonego z miłości świata. Jednak nie muszę się temu światu kłaniać, lękać się go, ani czuć się gorsza od innych. Jestem ukochanym dzieckiem Boga, który powołując mnie do życia, uczynił to z osobistej miłości do mnie. Jeśli doceniam swoją godność czyli to, że jestem obrazem Stwórcy, to również świadczę swoim życiem o Jego miłości, o zbawieniu w Chrystusie, o Ewangelii życia i oddaję tym samym chwałę jedynemu Panu, a nie bożkom tego świata (modzie, telewizji, innym ludziom, itp.). Stałam się wewnętrznie wolna przez poznanie prawdy o sobie, mogę teraz robić to, co dyktuje mi dobrze kształtowane sumienie, o czym jestem przekonana, że pochodzi tylko od Pana i jest obiektywnie dobre. Nie ma dnia, abym nie chciała spotkać się z Jezusem, nie czytać i rozważać Pisma Świętego, nie rozmawiać z Panem jak przyjaciel z Przyjacielem, nie uczestniczyć w Eucharystii, gdzie mogę być najbliżej Niego, nie starać się o głębszą refleksję nad sobą w rachunku sumienia, aby być bliżej prawdy. Nie wyobrażam sobie też tygodnia bez spotkania modlitewnego z Panem we wspólnocie wiary, która został mi dana i w której przeżywam ciągłą duchową formację. Teraz doświadczyłam, że spotykać Boga żywego jest największym i nieprawdopodobnym szczęściem człowieka już tu na ziemi. Nigdy już nie chcę tego utracić!
     A jak zmieniło się po tych rekolekcjach moje nastawienie do sakramentu pojednania! Teraz pragnę jak najczęściej z niego korzystać, bo jest to spotkanie i rozmowa z Jezusem miłosiernym, który ma moc przebaczenia moich grzechów i uwolnienia mnie od wpływu złego ducha oraz uzdrowienia skutków moich grzechów i zaniedbań. Chcę w tym sakramencie otrzymywać światło od Pana, jak dalej kroczyć za Nim, Dobrym Pasterzem i naśladować Go! To jest dla mnie kolejna, wielka szansa spotkania z Mistrzem i Nauczycielem, Zbawicielem, który niesie ze mną krzyż codziennego życia i chce mojego szczęścia w tym życiu i w wieczności.
     Również rodzina staje się dla mnie wspólnotą Bożą, domowym kościołem, gdzie o jej szczęściu decyduje nie skuteczność załatwiania interesów życiowych, ale moc wspólnej modlitwy. Teraz to czynimy, a szczególnie świętujemy niedzielę jako Dzień Pański, czytamy i rozważamy słowo Boże. Nie musimy już zapełniać czasu pustymi rozrywkami, mamy Boga wśród nas, rozmawiamy ze sobą, jesteśmy sobie pomocni. Bóg uzdrawia nasze relacje. Widzę, że z innymi ludźmi rozmawiam też z większą cierpliwością, spokojem i radością. Czuję się nowym człowiekiem, nowym stworzeniem, otrzymałam serce z ciała: "Kto ma uszy niech posłyszy, co mówi Duch do Kościołów. Zwycięzcy dam manny ukrytej i dam mu biały kamyk, a na tym kamyku wypisane imię nowe, którego nikt nie zna oprócz tego, kto je otrzymuje" (Ap.2, 17). Wiem, że otrzymałam od Boga dar nowego życia i w związku z tym jakby nowe imię. To nowe imię jest symbolem powrotu do mojej pierwotnej chrześcijańskiej tożsamości, którą Bóg wyrył we mnie w sakramencie chrztu, ale dopiero teraz mogę się nią w całej pełni radować i żyć nią. Nieustannie chcę dziękować Panu za dar życia i dar spotkania z Nim. Niech będzie chwała Bożemu Imieniu, aż po wieczne czasy! Amen.

     Jędrek:

     Ponieważ bardzo głęboko przeżyłem nawrócenie w sakramencie pojednania i pokuty w czasie poprzednich rekolekcji, na te jechałem z takim nastawieniem, żeby zweryfikować w świetle Bożym, jak jak teraz świadczę o Chrystusie. Jednak w czasie ich trwania kierunek badań sumienia poszedł najpierw w stronę dokładniejszego przyjrzenia się swojej wadzie głównej, której skutki jak się okazało w dużym stopniu wpływają na jakość mojego świadectwa. Mogłem zobaczyć w trakcie medytacji jak w historii mojego życia zakorzeniła się we mnie wada lenistwa i gnuśności i ten duch obezwładniał mnie w podejmowaniu życia duchowego oraz zadań, obowiązków i prac życiowych, które były konieczne i dobre, aby móc się rozwijać i służyć innym darem swojej osoby. I jak ta wada powodowała potem grzechy wynikające właśnie z tego braku miłości do Boga, siebie i innych ludzi, w niedocenieniu, że czas jest darem, że moje życie jest darem. Nie mogę go więc egoistycznie przywłaszczać sobie, zarządzać nim tak jak mi się podoba, a potem dla tego co naprawdę wynika z miłości mówić "nie".
     Zobaczyłem jak skutki tego grzechu wypaczały moją mentalność i rozumienie życia duchowego, mianowicie spowodowały "szkatułkowość" mojej wiary. Owa "szkatułkowość" objawiała się tym, że działałem jak akwizytor wiary: gdy na przykład z kimś rozmawiałem i sam oceniłem według mojego upodobania, że tej osobie można powiedzieć coś o Bogu, wówczas ze swojej "szkatułki" wyciągałem Pana Jezusa. Kiedy zaś skończyłem, to chowałem Go, nawet przed samym sobą.
     Drugie, co odkryłem, to wielka niewdzięczność wobec Boga i ludzi, zwłaszcza odnosząca się do daru wszystkiego, czego dzięki łasce Bożej mogłem się w ciągu mojego życia nauczyć i jakie zdobyć umiejętności. Nie doceniałem tego i praktycznie nie dążyłem do ich rozwijania, szczególnie do rozwijania zgodnie z wolą Jezusa. Dotyczy to zarówno muzyki, jak i grafiki komputerowej, którą teraz studiuję. Popadałem też w snobizm, a potem w skłonność do porównywania się z innymi na danym polu. Polegało to na tym, że kiedy coś nie wychodziło mi tak dobrze, jakbym sobie tego życzył, to bardzo szybko zniechęcałem się i nabierałem wrażenia, że nic nie umiem. Jednak taka kolej rzeczy wynikała po pierwsze z niewytrwałości w podejmowaniu prób, po drugie właśnie z braku ogólnie pojętej troski o rozwój moich umiejętności wcześniej, zanim podejmę konkretne zadania i prace, a także ze złej postawy samego porównywania się. Każdy dar jest od Boga, czy jest on taki czy inny, większy czy mniejszy ja mam go rozwijać, aby był na Jego chwałę. Nie mogę porównywać ze sobą darów, które wszystkie przecież do Niego należą.
     Na "Ćwiczeniach duchownych" uświadomiłem sobie również, że Pan Bóg oczekuje ode mnie dojrzałości oraz wytrwałej współpracy z Nim w używaniu czasu. Istotę tego odkrycia można ująć stwierdzeniem, przypomnianym mi przez o. Romana - spowiednika: "najpierw to co konieczne, potem to co pożyteczne, a na końcu to co przyjemne". W świetle tej reguły najważniejsze jest życie z Bogiem - modlitwa, Eucharystia..., następnie rzeczy pożyteczne, jak na przykład spotkania z ludźmi, na końcu zaś rzeczy przyjemne. Przedstawiony porządek życia burzyłem, ulegając bezwładowi woli, co uniemożliwiało przeciwstawienie się marnowaniu czasu i sił. Przykładem - choć dla niektórych wyda się on trywialny - może być moje zbyt długie oglądanie telewizji. Skutki tej słabości stawały się jednak dużym problemem, ponieważ gdy na przykład na początku semestru na studiach zaniedbałem moją systematyczną pracę, potem musiałem nadrabiać stratę czasu i czyniłem to kosztem jakości spotkania z Bogiem, a także zdrowia swojego i innych, pracując po nocach. Bóg oczekuje ode mnie dojrzałości, abym Jemu oddawał czas oraz bym rozeznawał, nie tylko sam, ale też z rodziną i wspólnotą, co, kiedy i jak mam robić. Osobiście szczególnie potrzebuję takiego uporządkowania, dlatego że bardzo łatwo ulegam wielu zaniedbaniom. Uchroni mnie to potem od dylematów trudnych wyborów i niemiłosiernych postaw w sytuacjach, gdy potem "muszę" coś zrobić cudzym, czy nawet tylko własnym nadmiernym kosztem. Teraz rozumiem głębiej, że nie mogę egoistycznie "używać" Pana Boga i Jego darów, ani też zakopywać talentów danych od Niego, tylko żyć i służyć tym na Jego chwałę. I za to co zrozumiałem Bogu oddaję chwałę!

     Zbigniew:

     Czekałem na tegoroczne rekolekcje z wielką nadzieją, z dwóch a może trzech powodów. Po pierwsze by być bliżej mojego Boga, usłyszeć co mówi do mnie i przyjmować łaskę nawrócenia i życia zgodnie z Jego wolą; również z posłuszeństwa Bogu, który wzywa mnie na taką duchową pustynię, aby oderwać się od codziennych spraw, mieć czas na dłuższą modlitwę, zreflektować nad sobą. Miałem też pragnienie, aby odkryć bardziej mój dar i miejsce we wspólnocie i nabrać mocy do głoszenia słowa Bożego w rodzinie. Tak jak czas naszych copiątkowych spotkań z Jezusem - Panem we wspólnocie na modlitwie zmienia moje życie i jest moim pokojem, tak rekolekcje dla mnie są ukoronowaniem duchowych zmagań w ciągu całego roku i bardziej niż cokolwiek innego zapraszają mnie do bycia uczniem Chrystusa.
     Przed samym wyjazdem na rekolekcje przeżywałem utrapienie z powodu choroby mojego ojca i związanej z nią opieką nad nim. Osoby z najbliższej rodziny próbowały przekonać mnie, że mam tylko jeden wybór: zająć się ojcem i nie jechać na rekolekcje. Miałem takie pokuszenie, pytałem jeszcze raz Pana czy na pewno dobrze robię jadąc na rekolekcje. Pod wpływem słowa Bożego zrozumiałem, że "już przyłożyłem ręce do pługa i nie oglądam się wstecz, za siebie, ale idę za Jezusem", a także, że Jego słowa "kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien" mówią właśnie o mnie teraz. Zobaczyłem, że przecież w tym czasie inni, którzy pozostają w Łodzi, mogą zająć się bezpośrednią opieką nad moim ojcem. Ja mam zaufanie do Opatrzności, że przecież Ona o wszystkim wie i nad wszystkimi czuwa i w związku z tym wybieram najlepszą cząstkę czyli modlitwę, abym ja sam nawrócił się i żył i aby mój tata też odzyskał zdrowie duchowe i fizyczne. W końcu to Jezus jest najlepszym lekarzem. Potwierdzeniem słuszności tego wyboru stały się owoce rekolekcji dla mnie i mojego taty (o którym wspomnę poniżej). Pan sam dał mi też na koniec taki znak - oto w niedzielnej liturgii (wróciłem do domu po rekolekcjach w sobotę krótko przed północą) znalazły się właśnie słowa z Ewangelii o Marcie, która "troszczy się o zbyt wiele" i Marii, która "wybrała najlepszą cząstkę".
     Na rekolekcjach zarówno prowadzącym jak i kierownikiem duchowym była ta sama osoba i odczytywałem to jako coś więcej dla mnie w zamyśle Ojca, ze przecież otrzymałem - nie szukając - nauczyciela wiary. Z pomocą kierownika odkryłem moją wadę główną. Na rekolekcjach rok wcześniej spodobało się Bogu wlać w moje serce i pozwolić odczuć przebaczającą miłość Ojca do mnie w definitywnym skreśleniu całego bagażu moich grzechów i zaniedbań w ciągu życia. Z kolei w tych rekolekcjach Pan w swej łasce dał mi światło co do głównego źródła zła we mnie, będącego przyczyną moich utrapień i powstawania grzechów w moim życiu. Stało się to przez medytację słów: "Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jedynym Panem" (Mk 12,29). Zrozumiałem, że pierwszym przesłaniem Boga do człowieka jest słowo "Słuchaj", gdyż On mówi do mnie - mój Bóg, jedyny Pan świata. Zanim jeszcze Jezus powiedział o przykazaniu miłości Boga i bliźniego powtórzył najpierw starotestamentalne wezwanie Ojca do narodu wybranego "Słuchaj Izraelu". I ten problem najgłębiej mnie dotknął w ciągu mego życia: właśnie słuchanie, a właściwie niesłuchanie Boga i ludzi. Zobaczyłem jak wiele zła wynikło z tego we mnie i w mojej rodzinie. Przez to nie mogłem pojąć miłości w tym głębszym wymiarze i żyć nią na co dzień. Teraz wiem, że nie tylko wiara ale i miłość też rodzi się z głębszego słuchania, nie takiego zewnętrznego, automatycznego, ale kontemplatywnego, gdzie chcę sercem i umysłem dogłębnie i do końca zrozumieć intencje mówiącego, jego życie, zamiary i pragnienia. Aby tak się stało, bardzo potrzebuję nowego serca, nawróconego, przemienionego łaską Pana, aby już nie było "z kamienia" ale "z ciała".
     Te właśnie rekolekcje w milczeniu były dla mnie lekcją słuchania i odczytywania woli Pana, gdzie upragniona przemiana serca się dokonywała. Przez wewnętrzne słuchanie również reguły rozeznania duchowego św. Ignacego Loyoli stawały się tak oczywiste, jak proste prawa matematyki, a przecież są z pewnością czymś znacznie trudniejszym. Jeśli będę ich używał to staną się dla mnie wielkim narzędziem dla wzrastaniu w wierze i światłem Bożym dla dobrych wyborów.
     Co jeszcze zyskałem na rekolekcjach? Mam teraz śmiałość prosić Jezusa o pomoc w odzyskiwaniu słuchu na Jego głos, żeby usłyszeć Go tak jak On w swojej intencji zamierzył to dla mnie. Muszę się uczyć cierpliwie słuchać, żeby usłyszeć do końca. Bardzo ukonkretniła się moja modlitwa, bo nie wielość słów, ale wymiana w miłości jest ważna, a zależy ona właśnie od jakości słuchania Boga. Moja wiara i zaufanie do Bożego prowadzenia bardzo się umocniły. Słucham Pana i ludzi w skupieniu, mam teraz odwagę ich słuchać bo nie boję się że mogą mnie poprosić o pomoc, słyszę ich bolączki. Najpierw słucham, a potem działam.
     Mój tata wyszedł już ze szpitala, częściowo nawet samodzielnie funkcjonuje, choć nadal ja mam radość wraz z rodziną opiekować się nim każdego dnia. Coś wspaniałego stało się w nim: codziennie modli się słuchając radia, czyta Pismo Święte i lektury duchowe, interesuje się rzeczami duchowymi wchodzi ze mną w dialog na te tematy! Chcę chwalić Pana za ten wielki dar i owoce tych Ćwiczeń duchownych przez modlitwę:

     Dziękuję Ci Jezu za to, że moja wiara umacnia się kiedy słucham.
     Ty objawiasz swoją miłość, kiedy się słucha.
     Oczyść mój słuch wewnętrzny, abym mógł słyszeć Ciebie i szept słabego człowieka w Tobie.
     Spraw, bym usłyszał to, czego nie słyszałem do tej pory, ku pomocy bliźniego.
     Jezu daj mi miłosierny słuch. Amen.

     Krzysztof:

     Pierwszy tydzień rekolekcji św. Ignacego był doświadczeniem wielkich trudności wewnętrznych i walki duchowej, aby w ogóle wejść w medytacje i uzyskać w nich duchowy owoc swojego nawrócenia. Dodatkowo potęgowały je słabości mojego ciała i panujący w tych dniach upał. Pogłębiał on mój stan wielkiego znużenia, senności, osłabienia i dolegliwości fizycznych. Myśli jeszcze bardziej niż zazwyczaj rozpierzchały się w najprzeróżniejsze strony, uciekając od celu, ku jakiemu były kierowane siłą woli, czyniąc w głowie niewysłowiony zgiełk i zamęt. Takie warunki utrudniały, chwilami wręcz uniemożliwiały skupienie się na sprawach, dla których tam się znalazłem - modlitwach, rozważaniu Słowa Bożego, prowadzeniu medytacji, ogólnie - kierowaniu się na rozwijanie życia w Duchu Świętym. Czułem, że jakieś potężne, ciemne siły zajadle atakują mnie, aby mi to wszystko uniemożliwić. Było to wyraźne, bowiem kiedy myśli odbiegały ku sprawom moralnie obojętnym, nastawał względny spokój.
     Duch zły potęgował we mnie wyrzuty i niesmak, wstyd i poczucie winy przed sobą, a przede wszystkim wobec Pana Boga za to, że "sprzeniewierzam" czas przeznaczony dla Pana. Jednak w końcu, Bóg przemówił do mnie poprzez pewne wydarzenie, które nie miało miejsca w czasie samej medytacji, ale jakby wokół niej. Było tak, że któregoś późnego wieczora, kiedy inni byli już w swoich pokojach i zapewne kładli się do snu, wybrałem się do kaplicy, by odprawić którąś z medytacji z dnia. Ale nie tylko. Po drodze wstąpiłem do osoby, która zaopatrywała nas w wodę do picia, a ponadto zabrałem narzędzia i smar, aby uciszyć okropnie skrzypiący (czego nie znoszę) zamek w drzwiach kaplicy. Po dokonaniu dzieła pozostawiłem cały ten bagaż w zakrystii i zabrałem się do zaplanowanej medytacji. Tak zastał mnie nasz kierownik duchowy, sprawdzający po skończonym dniu czy drzwi wejściowe do kaplicy są zamknięte na noc. Chociaż zwrócił uwagę na leżące w zakrystii wodę i narzędzia, to nic nie powiedział, jednak ja dziwnie się poczułem, jakbym został "przyłapany" na popełnieniu czegoś niedobrego. Porozmawialiśmy o tym następnego dnia i wtedy zrozumiałem, co tu jest "nie tak" i jaki jest to znak od Pana. Określił to najlepiej słowami których sam nie znalazłem - jako "pomieszanie sacrum i profanum". W konsekwencji uświadomiło mi to jakąś ważną prawdę o mnie samym, mojej mentalności. Zrozumiałem, że chociaż trzeba wykonywać wszystkie rzeczy i prace w ziemskim porządku naszej egzystencji, to jednak wszystko musi mieć właściwy czas i właściwą hierarchię wartości. Ja zagubiłem w swoim życiu kontakt z Bogiem, łączność z Nim i zrozumienie, kto jest moim Panem, kto daje mi Ducha mądrości. Dałem się wciągnąć w taki egzystencjalny "młyn", w którym nie odróżnia się tego co duchowe, tego co najważniejsze od tego, co jest tylko zarządzaniem dobrami tego świata. Nie różnicowałem wartości tak, że na przykład rzeczy i praca stały się tak samo ważne, a nawet ważniejsze od ludzi (nie mówiąc o Panu Bogu), nie odróżniałem dnia powszedniego od świątecznego, jak również nie odróżniałem dnia od nocy. Przecież idąc bądź co bądź na spotkanie z Panem Bogiem w czasie rekolekcji, nie powinienem zajmować się sprawami, które teraz nie należą do tego właściwego porządku. Ponadto uświadomiłem sobie, że kiedy inni idą na spoczynek, to ja właśnie zaczynam się dobrze czuć i oczekuję owocnej modlitwy, ale przecież nie jest wolą Bożą i  nie może być regułą życia siedzenie po nocach, bo jest sprzeczne z naturalnym porządkiem danym od Pana, który wyznaczył rytm dnia i nocy. To pomieszanie i jakby postawienie na równi sprawy świętej - kontaktu ze Stwórcą, który mnie zbawia - z wieloma innymi, zwykłymi, a także to pomieszanie czasu, to właśnie owocuje chaosem życiowym i wielkim natłokiem myśli i spraw w mojej głowie, rozkojarzonej i ukierunkowanej na wszystko, tylko nie na Pana Boga.
     Uświadomiłem sobie, że problem leży gdzieś głębiej we mnie, tam gdzie są korzenie tego zła, które zadomowiło się we mnie i które chce narzucać mi się i zniewalać mnie określonym chorym stylem życia. Bóg w czasie rekolekcji wzbudził we mnie pragnienie zmiany tego stanu rzeczy przez poznanie prawdy o sobie oraz przemianę mojego serca. I oto Go prosiłem, wyznając wiarę we wspólnocie Kościoła w czasie Eucharystii na zakończenie rekolekcji. Prosiłem, abym nie zmarnował czasu, sił i życia na to tylko co przemija, ale odnalazł "drogocenną perłę" - Jezusa Chrystusa. Wiem, że coś się zaczęło, że to światło Boże powoli rozświetla prawdę o mnie i ufam Opatrzności, że będzie działała we mnie, abym poznał miłość i stał się wolny w Chrystusie - zaczął żyć jak Jego dziecko w Duchu Świętym. Teraz szczególnie dziękuję za to pozornie drobne zdarzenie, które dla wielu może się wydać nawet humorystyczne, a tak wiele mi powiedziało o tym kim jestem...


zdjęcia | powrót do kroniki
.
.
| Start | Idea, działalność | Wydarzenia | Wspólnota, przyjaciele | Formacja duchowa | Wydawnictwo | Kontakt |
.
. .
fundacja ewangelizacja media odnowa miłość sobór wspólnota mocni w wierze największa jest miłość kościół charyzmaty Duch Święty muzyka chrześcijańska liturgia centrum kultury chrześcijańskiej NAJWIĘKSZA JEST MIŁOŚĆ Fundacja Ewangelizacyjno Medialna wspólnota Mocni w wierze