.
Fundacja NJM
Start Idea, działalność Wydarzenia Wspólnota, przyjaciele Formacja duchowa Wydawnictwo Kontakt 
.
.

Wydarzenia - rozwinięcie: Ćwiczenia Duchowne I tygodnia w Marcinkowie, 9-16.VII.2018

zdjęcia | powrót do kroniki


     Ćwiczenia duchowne trwały przez 8 dni według tego samego planu dnia jak co roku. Najważniejsza była osobista modlitwa medytacji i kontemplacji prowadzona w warunkach duchowej pustyni - samotności i milczenia, stawania przed Bogiem z pustymi rękami. Rozmyślaliśmy w czasie trzech medytacji dziennie przez pryzmat światła Ducha Świętego, kim tak naprawdę jesteśmy przed Bogiem, kim jest Ten, w którego wierzymy i co chce nam powiedzieć o naszym życiu, czym obdarować, jak je przemienić na święte. Przez codzienną Eucharystię, modlitwę brewiarzową, wspólną adorację wieczorną przed Najświętszym Sakramentem, spotkanie w kierownictwie duchowym, wszystkie owoce duchowe rodzące się w nas w czasie medytowania miały wzrastać i umacniać się, ukierunkowywać na zbawczy dar Boga. Ponieważ był to I tydzień "Ćwiczeń duchownych", byliśmy wprowadzani na drogę oczyszczającą człowieka z jego grzechów, a przede wszystkim z tego głównego, który jest największą przeszkodą w zbawieniu, w życiu na co dzień w relacji z Bogiem. Podstawą tej drogi i trwania na niej przez całe życie jest "Fundament" całych "Ćwiczeń duchownych" - podwalina pozwalająca nadać mu właściwy kierunek i sens w Bogu. Fundament przedstawia jasne i definitywne kryteria autentycznej osobowej relacji między Bogiem i człowiekiem. Tłem dla niej jest relacja Boga do całego świata stworzonego przez siebie, której Bóg chce abyśmy się nauczyli. Daje nam łaskę wolności do stworzeń i kryteria ich właściwego używania, aby przez nie bardziej zbliżyć się do samego ich Stwórcy i Pana.
     Co było szczególnym wyróżnikiem tych rekolekcji. Chyba ten właśnie "Fundament", który trafił do nas dużo bardziej pozwalając zrozumieć, że bez jego całościowego duchowego wcielenia nie da się prowadzić życia chrześcijańskiego polegającego na skutecznym rozpoznawaniu woli Bożej i konsekwentnym jej wypełnianiu w codzienności. Przez pryzmat "Fundamentu" mogliśmy dokładniej przyjrzeć się swojej grzesznej naturze, a szczególnie tzw. wadzie głównej, rozumiejąc, że bez pokonania jej i wyschnięcia źródła grzesznej słabości nigdy nie będziemy żyli na miarę naszego powołania, a życie duchowe będzie w taki czy inny sposób pozorem religijności.
     Na pewno przez to wszystko, co dotychczas przeżyliśmy przez te minione lata lepiej rozumieliśmy po co są "Ćwiczenia duchowne", których metodologię najlepiej oddaje przykład techniczny wkręcanej w gwint śruby, znajdującej się w tym samym miejscu, ale jednak za każdym obrotem głębiej. To nam pomogło w wejściu w nie z jeszcze większą hojnością i wielkodusznością. Jest to przecież jak mówił św. Ignacy Loyola warunek podstawowy, aby uzyskać owoc rekolekcji. Zdawaliśmy sobie sprawę, że bardzo tego pogłębienia potrzebujemy, aby pewne rzeczy w życiu duchowym dotarły do nas definitywnie i przekonująco - czego my chcemy i pragniemy, a czego Bóg od nas chce i pragnie, jakiego rodzaju życia. Rodziła się w nas pogłębiona świadomość, że to nawrócenie musi się dokonywać bardzo serio, bo nie możemy na próżno przyjmować łaski Bożej (por. 2 Kor 6, 1-2). I ufamy Bogu, asami wszystko teraz uczynimy z naszej strony, żeby tak się właśnie stało. Chwała Panu!
     Najlepiej oddają to co się wydarzyło świadectwa z przeżytych rekolekcji:

Ania
     Przede wszystkim, zaraz na początku tego świadectwa pragnę wyrazić moją ogromną wdzięczność Jezusowi, że dał mi czas przeżycia Ćwiczeń duchownych po raz kolejny, abym z pomocą Jego łaski zmieniła swoje życie z grzesznego na święte. Dał mi czas pokuty za grzechy, które popełniłam, odchodząc sercem od Niego w mojej codzienności.
     W kolejnych medytacjach Bóg stopniowo odsłaniał przede mną szpetność mojego grzechu, a jednocześnie przekonywał o swojej wiernej, Ojcowskiej miłości do mnie.
     Korzeniem zła, które się we mnie ujawniło, jest pycha, która dotyka też w konsekwencji spraw duchowych przez stawianie na swoim zamiast rozpoznawania woli Bożej, przyjęcia jej i kierowania się nią. To objawiało się w moich relacjach w rodzinie i we wspólnocie jako surowy osąd innych, oschłość, wywyższanie się, służenie, ale z oczekiwaniem na pochwały. W medytacji "O grzechach własnych" otrzymałam od Boga wielką łaskę głębszego poznania, że bardzo tym grzeszę i że grzech jest zawsze przede mną, a szatan robi wszystko, abym tego nie widziała i uznawała, że wobec Boga jestem bez zarzutu. A jestem człowiekiem skłonnym nie tylko do pychy ale też zazdrości i chciwości. Również owładnął mnie grzech próżnej chwały (nawet wiarę, poruszenia duchowe na modlitwie traktowałam nie jako dar od Boga, ale przypisywałam swoim szczególnym wysiłkom i uważałam za dowód, że Bóg mi błogosławi, bo postępuję dobrze i w porównaniu z innymi wypadam lepiej niż oni!).
     W medytacji "O piekle" doznałam prawdziwego przerażenia - zobaczyłam siebie i mnóstwo ludzi pozamykanych w zsypach na śmieci bez możliwości wydostania się stamtąd. To nasunęło mi refleksję, że takie miejsce mnie czeka, że w życiu mogę sobie uczynić taki śmietnik. Ta medytacja wzbudziła we mnie pragnienie głębszego nawrócenia. Uświadomiłam sobie skalę mojej grzeszności, że właściwie nie ma przykazania, przeciwko któremu bym nie wystąpiła, i nawet tego nie chciałam przyznać.
     Ale w tych Ćwiczeniach Jezus prowadził mnie dalej, przekonywał, że tu nie chodzi o samo poznanie tego, co we mnie jest. To nie wystarczy. Jezus osobiście mnie też przekonywał, ze Jemu zależy na mnie, że Jego miłość do mnie jest naprawdę bezwarunkowa, tylko moje schematy, moje opory powodują, że tej miłości nie rozpoznaję i chcę działać tylko według własnych myśli. Uświadomiłam sobie, że wprawdzie jestem zwrócona ku Bogu, ale nienawrócona w sensie radykalnego odwrócenia się od grzechu i przemieniona wewnętrznie przez zrodzenie się na nowo w Jezusie, który chce życia w całej prawdzie, choć proces jej poznawania jest stopniowy. Szczególnie w medytacji "O synu marnotrawnym" (por. Łk 11, 15-32), "O Dobrym Pasterzu" (por. J 10, 1-10) doświadczyłam, jak niepojęta, jak przekraczająca moje wyobrażenia jest Jego miłość. Jakie ciasne i zimne było do tej pory moje serce wobec Jezusa, gdy zamykałam się w swoich schematach, czysto ludzkich dążeniach i ambicjach. A grzech nie jest problemem dla Jezusa, tylko dla mnie, jeśli chcę po swojemu z niego wyjść.
     Na tych ćwiczeniach Jezus mnie na nowo odszukał. Pokazał, że to dla mnie, z miłości poszedł na śmierć. Pozwolił otworzyć swoje Serce, które odtąd nieustannie pulsuje miłością i wciąż wylewa Najświętszą Krew, aby mnie napoić, dawać nowe życie. Mój Pasterz karmi mnie Ciałem Najświętszym, a Eucharystia to samo centrum Jego miłości. Jak wielką winnam codziennie wyrażać wdzięczność mojemu Pasterzowi! Jak powinnam każdą Eucharystię czcić i wielbić całym swoim sercem, umysłem, uczuciem i wolą! Czcić i wielbić w Duchu Świętym te wielkie tajemnice, samego Jezusa w Jego Ciele i Krwi, adorować Najświętszy Sakrament, a przede wszystkim na co dzień trwać w Jego słowie, rozpoznawać Jego wolę i w posłuszeństwie ją pełnić, bo tylko Jego mocą mogę zrodzić się naprawdę do nowego życia, życia prawdziwie chrześcijańskiego i być żywą latoroślą w Kościele.

     Poślij, Jezu, Ducha swego
     Do ciemności wnętrza mego.
     Niechaj prawdą Twego słowa
     Pokazuje drogę nową.
     Wzmacnia męstwo, daje wiarę,
     Że odrzucę to, co stare.
     Ty uleczysz moje rany.
     Z błota grzechów wykąpany
     Dla mych bliźnich
     W Twoim domu
     Będę darem, nie ciężarem.
     Będę wielbić każdym czynem,
     W Duchu Świętym, Ojca z Synem.
     Amen.


Zbyszek
     Pyszni ludzie podobnie się zachowują, pychę i wyniosłość mają w swoim wnętrzu, nie widzą, i nie mogą zobaczyć swego grzechu, tak i było ze mną. To ja ustalam, co mam robić, to ja kieruję, to ja wiem lepiej. A przecież bez pomocy Jezusa i Jego Ducha jest się nawet w czytaniu Pisma Świętego zarozumiałym interpretatorem jeszcze jednej życiowej opowieści. Z Jezusem jednak trzeba rozmawiać tylko w pokorze. Cóż to oznacza dla mnie, że nic nie mogę uczynić bez udziału, bez interwencji Boga we wszystkim, bez wyjątku, w każdej sytuacji, bo On jest Panem! Myślałem, że znam Pana Boga poprzez Słowo, które przekazał, którego interpretację otrzymuję przez innych jako duchowy pokarm. Rozum mój dokładnie analizował każde słowo i doznawał pocieszenia, ale.... Można przyjmować słowo zewnętrznie, tylko umysłem i działać według tego, co zrozumiałem, wtedy bardziej tak po ludzku, bo przecież dotyczy to mnie i moich spraw, lecz tak dogłębnie patrząc czy taka jest faktyczna intencja Boga i Jego plany. Plany moje różnią się od Bożych, Czy Bóg chce abym realizował Jego plany? Tak! Ale co zrobić z tym moim zewnętrznym patrzeniem i chaosem, nie da się przecież tego zmienić nagle, przez samo postanowienie. Tutaj potrzebna jest przemiana mojej wewnętrznej postawy. Dlatego w czasie rekolekcji chciałem żeby Bóg mówił w moim wnętrzu, był tak blisko bym mógł rozmawiać z Nim jak przyjaciel z Przyjacielem. Chciałem słuchać i być posłusznym temu, co usłyszałem. Rozum to wie, a na rekolekcjach prosiłem: "Zechciej Panie poruszyć moje serc, aby ono poprzedzało rozum. Niech rozum ustala za poruszeniem serca plan dnia i życia".
     Po pierwszych medytacjach w tegorocznych Ćwiczeniach duchownych poczułem się nawet jak ten chromy od 38 lat nad sadzawką Betesda (por. J 5, 1-9) prawie umarły, bez nadziei uzdrowienia, taki bezmyślny, beznamiętny w stanie strapienia duchowego. Mogłem nawet myśleć po co tu jestem, skoro tak mało odczuwam i tak trudno mi się modli. Ale zachęcony do wytrwania powtarzałem sobie chcę być zdrowy. Miałem zadanie aby zaufać Bogu w strapieniu i zostawić przeszłość za sobą. Zadawałem sobie pytanie: "Czy chcę być zdrowy" i odpowiadałem: "Tak chcę" zwracając się do Pana. Nie można tego dokonać bez obecności Jezusa, a modlitwa taka boli, wyciska łzy i łkanie. Wszystko jednak jest możliwe z Jezusem. Gdy i sobie wybaczasz, Gdy przeszłość grzechu jeszcze ciąży usłyszysz jak i ja: "Czemu chcesz pamiętać to, o czym Ja już zapomniałem."
     Sama myśl, że uczestniczy się na rekolekcjach w chodzeniem za Jezusem, że ma się Przewodnika, że osobiste nawrócenie się umacnia, daje pokój wewnętrzny. Odczuwa się większy szacunek do tego, co Jezus dokonuje we mnie, rośnie radość współuczestniczenia w dziele ewangelizacji, kochania bliźniego, brata w człowieczeństwie, co przedkłada się na posiadania nadziei, że wejdę przez bramę Jezusa do samego Ojca. Jaki wniosek z tych rekolekcji najważniejszy dla mnie; starać się głębiej słuchać i zrozumieć sercem intencje Boga - Jego prawdziwą wolę. Z pokorą umniejszając się, aby być najmniejszym ze wszystkich i jako ubogi w duchu podeptać moją pychę i gwałtowność. Za to w łagodności i roztropnie służyć bliźnim. Amen.

Jędrek
     Dziękuję Bogu za łaskę tegorocznych Ćwiczeń Duchownych, w których ukazał mi, jak bardzo zdradliwym i niebezpiecznym dla zbawienia jest mój grzech lenistwa i upodobania we własnej wygodzie. Pan Bóg dał mi ujrzeć niszczycielską siłę tej grzesznej struktury, która powoduje, że wszelkie dobre zamierzenia służby Bogu i ludziom (zarówno w wymiarze codziennym, jak i większych zadań w dziele Bożym) nie mogą przerodzić się w czyn. Skierowane do mnie Słowo z księgi proroka Aggeusza (Ag 2, 10-19) wskazało mi, że nawet kiedy zaistnieje jakieś dobro w realizacji tego, co zamierzył Pan Bóg, jest to jakby "nieczyste", niejasne, skażone moim grzechem. W ten sposób niweczę łaskę Bożą, którą daje mi na przykład w posłudze we wspólnocie wiary przez możliwość udziału w twórczości muzycznej czy rozszerzania jej działalności w internecie. Tak samo jest z moimi doczesnymi, życiowymi zadaniami. Często próbuję tłumaczyć się przed sobą i Panem Bogiem, że pomniejsze, codzienne obowiązki wypełniam i służę ludziom. Z drugiej strony jednak nie chcę się przyznać jak wiele czasu marnuję, służąc własnemu upodobaniu. To bardzo niszczy wszelkie dobro i "zasługę" dobrych czynów.
     Drugim wielkim niebezpieczeństwem jest moje faryzejskie porównywanie się z innymi, którego nie zauważałem wyraźnie. Umysłem w pewnej mierze z nim walczyłem, ale jest mocno zakorzenione w sercu. Pan Bóg pokazał mi ten grzech w dwóch medytacjach - "O faryzeuszu i celniku" (por. Łk 18, 9-14) oraz "O nawróconej jawnogrzesznicy", która przyszła do Jezusa, będącego gościem faryzeusza Szymona (por. Łk 7, 36-50). Poszukiwanie zawsze zadowolenia i pocieszenia w Słowie Bożym jest niejako "zamawianiem" sobie Jezusa na swój użytek. Przekłada się to również na relację do innych ludzi, z którymi przez te grzechy i wady nie jestem w stanie tworzyć prawdziwej wspólnoty.
     Ufam Panu, że dzięki Jego łasce zdołam przyjąć właściwą postawę serca, aby żyć prawdziwie na chwałę Trójcy Świętej.

Kasia
     Podsumowując tegoroczne Ćwiczenia Duchowne, pragnę najpierw podziękować Panu za cały miniony rok, ponieważ dzięki temu, że poprzednie Ćwiczenia przyniosły konkretne owoce mojego nawrócenia, te rekolekcje rozpoczynałam z silną nadzieją na dalszy postęp w poznaniu prawdy o sobie i zmianę swojego myślenia i postępowania. W medytacji o grzechach własnych w sposób szczególny odczułam wagę moich grzechów, to jakim są zagrożeniem dla mojego zbawienia i obrazą samego Boga, sprzeniewierzeniem się Jego miłości. Jednocześnie Pan uzmysłowił mi swoje wielkie miłosierdzie, którym cały czas mnie otacza, i które jest moją "skałą, na którą się chronię".
     Bardzo ważna okazała się dla mnie medytacja o złotym cielcu uczynionym przez Izraelitów w czasie nieobecności Mojżesza, trwającego przed Panem na górze Synaj (Wj 32; 34, 1-11). Rozpoznałam swojego "złotego cielca" - miłość własną, wokół której koncentruje się wiele moich codziennych myśli i działań. Zostałam wezwana do gorliwej, cierpliwej i wytrwałej walki z tym moim bożkiem. Mojżesz podjął walkę z cielcem sporządzonym przez Izraelitów po spotkaniu z Bogiem - ja również mam czerpać siłę do walki z grzechem z żywej relacji z Panem. Mam każdego dnia wchodzić na swoją górę Synaj, czyli uczestniczyć w Eucharystii, rozważać Słowo Boże i podejmować rachunek sumienia. W medytacji o złowieniu przez uczniów na słowo Jezusa mnóstwa ryb (Łk 5, 1-11), po wcześniejszym całonocnym i bezowocnym połowie, dotarło do mnie wezwanie Jezusa, abym przez cały czas, a w niektórych momentach w sposób szczególny, trwała swoim sercem przy Jego Sercu. Kiedy uważnie będę się wsłuchiwać w Jego głos, będę dla Niego użyteczna, a moje życie będzie przynosiło owoce na wieczność. Nie będę musiała podejmować jakiś niezwykłych wysiłków, jedynie rozpoznawać i poddawać się Jego woli, aby to On sam działał.
     Na koniec rekolekcji Pan Jezus przez słowo o Dobrym Pasterzu (J 10, 1-18) umocnił mnie swoją miłością, która przekracza moje schematy myślenia i ciasnotę serca, a jest rzeczywistą skałą, o którą się opieram, na której się chronię, w której pokładam nadzieję, i na którą pragnę odpowiedzieć swoją miłością.

     Wychwalam Pana, uchronił bowiem moją duszę od śmierci,
     oczy od łez, nogi od upadku.
     Będę chodził w obecności Pana
     w krainie żyjących.
(Ps 116, 8)

     Postawił me stopy na skale i umocnił moje kroki.
     Natchnął mnie do śpiewania pieśni nowej,
     hymnu dla naszego Boga.
(Ps 40, 3-4)

Krzysztof
     Jesteśmy dziećmi Boga, Stwórcy wszystkiego. Powstaliśmy w Jego zamyśle i zostaliśmy przez Niego ukochani. To dla nas, skażonych grzechem pierworodnym, zesłał swojego Syna na ratunek przed Złem. Zależy Mu na nas.
     Wierzę, że Bóg mnie kocha, bo taką naukę Kościoła przyjmuję, w takiej wzrastałem. Gdy jednak przyglądam się sobie bliżej, zauważam pewien szczegół - owszem, wierzę, ale raczej umysłem i aktem woli niż szczerym sercem. Bo to sprawia mi już nieco trudności.
     Miłość jawi mi się jako wysiłek, któremu być może podołam, może nie. W tej chwili odniosę to do rekolekcyjnych medytacji na podstawie tegorocznych doświadczeń. Tak więc medytacja to słuchanie i rozważanie Boga, lecz właśnie nie umysłem, lecz sercem. Z tym mam problem. Gdy próbuję podjąć medytację, męczę się ogromnie, a mimo chęci efekty są zwykle bardzo mierne. Takie działania są próbami poszukiwania Jezusa i niestety częściej nie znajdywanie Go. Powstaje więc poczucie odsunięcia, bycia niekochanym, niepełnowartościowym, a w rezultacie zniechęcenia do dalszych medytacji.
     Odczuwając subiektywnie wrażenie odrzucenia przyjmuję, że Bóg mnie odrzuca. Ale przecież to niemożliwe aby tak było, a właściwą przyczyną takiego stanu jest to, że właśnie ja sam nie dopuszczam Go do siebie. Bóg pierwszy mnie ukochał, zanim jeszcze powstałem i On jest jedyną Osobą, która mnie dobrze rozumie. Jeżeli mam żal do Boga że się ode mnie odwrócił, muszę pamiętać że to ja Go nie dopuszczam, czy to przez grzeszność, czy skutkiem moich wyobrażeń o Nim budowanych na własnych doświadczeniach w relacjach z ludźmi. Bóg nie przychodzi wbrew nam. To my mamy Go przyjąć. On jest w nas i należy pozwolić Mu działać. Zatem medytacja nie ma być wielkim wysiłkiem poszukiwania Boga, lecz pozwoleniem Mu na przemawianie; nasłuchiwaniu jakie poddaje myśli; rozważanie, ale nie tego co sam myślę na określony temat, lecz tego co On przez medytację chce mi przekazać. To On ma działać we mnie, poruszać Słowem, a nie ja mam narzucać moje uprzedzenia.
     Niepowodzenia w relacjach z Panem Bogiem, z ludźmi w moim otoczeniu, a także rozczarowania sobą powodują poczucie przepełnienia grzechem, a dalej - własnej bezwartościowości i niewiary w miłość. Bo skoro taki zły, grzeszny jak faryzeusz - to jak mnie kochać? Za tym idzie też lęk przed nieuchronnością piekła. Stąd kolejny grzech - braku zaufania w łaskę Boga i niewierność Jego miłosierdziu. Bóg jest Osobą i nasza relacja z Nim jest personalna, stąd analogia w mojej postawie wobec ludzi: dopuszczam miłość na poziomie umysłu, a mniej serca. Do nich także nie mam zaufania: nie wysłuchają, nie zrozumieją, nie jestem dla nich ważny. Wobec takiego uprzedzenia powstają negatywne odruchy: ucieczka, chęć ukrycia się, wyobcowanie, wstyd, niewypowiadanie się, zamykanie przed nimi, znienawidzenie samego siebie. Stąd bierze się konflikt pomiędzy wiedzą o miłości Boga a własną bezwartościowością. Zamknięcie się przed Nim kieruje mnie na sprawy świata; nie pokładając nadziei w łasce Pana, oddaję się rzeczom stworzonym. Absorbuje mnie praca, bo tu czuję się bezpieczniej. Niedziela bywa dniem próby, gdyż święcąc Dzień Pański czuję dyskomfort powstrzymując się od codziennych powszednich działań. Modlitwa nie składa się tak jakbym oczekiwał, jest zdawkowa i bez głębi, więc konstatując jej nijakość zniechęcam się i znów czuję odrzucenie. Broniąc się przed tym zawieszam krytycyzm wobec siebie, relatywizuję własną grzeszność i próbuję ją usprawiedliwiać, argumentując że nie jestem taki znowu zły, są inni gorsi ode mnie.
     Wśród rekolekcyjnych medytacji było rozważanie o piekle. Z powyższych przyczyn tę właśnie wyróżniłem. Jest tam to wszystko o czym powiedziałem - nienawiść do siebie, brak zaufania miłości Bożej, ukierunkowanie na rzeczy i sprawy materialne, niedostrzeganie lub relatywizowanie własnego grzechu i postawy wobec niego i tak dalej. Ma to większy ciężar, niż zdaje mi się i o tym otrzymałem pouczenie. Również wobec ludzi, szczególnie najbliższej rodziny i życia rodzinnego.
     Zapewne nie tylko ja chciałbym czasem, aby Bóg powstrzymał nas przed popełnieniem grzechu. Ale On obdarował nas wolną wolą, więc jednak to ja ponoszą odpowiedzialność za wybór grzechu lub dobra. Mogę za to poddać się Jego natchnieniom aby eliminować zło i stawać się lepszym dla Boga oraz dla ludzi, a szczególnie mojej rodziny. Stąd też wezwanie do poszukiwania kontaktu z Jezusem, uczenia się miłości od Niego i z Nim oraz z ludźmi oraz rozważania czy moje plany i dążenia pochodzą od Ducha Świętego, czy od świata.
     Dziękuję Jezusowi za naukę otrzymaną na rekolekcjach i proszę Go o łaskę w stawaniu się lepszym.
     


zdjęcia | powrót do kroniki
.
.
| Start | Idea, działalność | Wydarzenia | Wspólnota, przyjaciele | Formacja duchowa | Wydawnictwo | Kontakt |
.
. .
fundacja ewangelizacja media odnowa miłość sobór wspólnota mocni w wierze największa jest miłość kościół charyzmaty Duch Święty muzyka chrześcijańska liturgia centrum kultury chrześcijańskiej NAJWIĘKSZA JEST MIŁOŚĆ Fundacja Ewangelizacyjno Medialna wspólnota Mocni w wierze