.
Fundacja NJM
Start Idea, działalność Wydarzenia Wspólnota, przyjaciele Formacja duchowa Wydawnictwo Kontakt 
.
.

Wydarzenia - rozwinięcie: Marcinków. Przeżywamy III i IV tydzień Ćwiczeń Duchownych św. Ignacego Loyoli., VII.2017

zdjęcia | powrót do kroniki


     Po przyjeździe do domu rekolekcyjnego czekała nas zaskakująca niespodzianka. Właśnie zaczęto remontować główną kaplicę Serca Jezusowego, w której odprawialiśmy jutrznie, medytacje, adorowaliśmy Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie i przeżywaliśmy codzienną Eucharystię. Jednak to, co wydawało się nam z początku sporym problemem i utrapieniem, zamieniło się w wielkie dobro dla nas. Wszystkie punkty rekolekcji (włącznie z wprowadzeniami do medytacji i konferencjami) przeżywaliśmy w górnej kaplicy pod czujnym spojrzeniem symbolicznego oka Bożej Opatrzności. Nie tylko szybko przywykliśmy do nowej sytuacji, ale okazało się to wielkim błogosławieństwem dla nas. Stała obecność Jezusa Eucharystycznego w tabernakulum (którego drzwi mają kształt Serca Jezusa) sprawiała, że łatwiej było nam zarówno głosić słowo Boże, jak i później je rozważać.
     Rzeczywiście Opatrzność Boża zatroszczyła się o to, aby Jezus - nasz Zbawiciel - był jak najbliżej nas, nie tylko w sensie duchowym, ale wręcz fizycznym, blisko naszych pokoi, bezpośrednio sąsiadujących z kaplicą, w stałym naszym zasięgu, przebywający z nami dzień i noc. Bóg chciał przez ten znak powiedzieć nam bardzo ważną rzecz, że On pragnie, aby Jego obecność, ta stała Opatrzność Boża nad nami, przyjęła kształt realnego i dogłębnego wejścia Jezusa we wszystkie przejawy naszej ludzkiej egzystencji. I ku temu faktycznie zmierzała przewidziana przez Boga dynamika tych Ćwiczeń Duchownych, najpierw III tygodnia, podczas których działanie Boże zmierzało do silniejszego złączenia prawdy Jezusowego krzyża, również w jej bardzo ludzkim, fizycznym, pełnym niewysłowionego cierpienia aspekcie, z naszą codzienną egzystencją.
     Przez rozważanie okoliczności, które doprowadziły do śmierci Jezusa, a przede wszystkim postawy samego Jezusa wobec cierpienia i nieuniknioności własnej śmierci oraz konfrontację wielkości Jezusa, broniącego prawdy Bożej i ludzkiej godności do końca, z ludzką małością, mogliśmy zapragnąć swojego nawrócenia.
     Adorując Krzyż, nie chcieliśmy dotykać zbyt abstrakcyjnie tajemnicy naszego zbawienia, ale odczuć w sposób dogłębny to, co Jezus przeżywał na sposób duchowy i fizyczny, aby doświadczyć całym sobą ceny naszego zbawienia. Nabrać wstrętu do grzechu, który zabija Jezusa, a utożsamić się do końca z Jego postawą ofiarnej miłości, żeby ona nas przemieniła w nowych ludzi, odrzucających zło, a pragnących i czyniących dobro, dążących do świętości.
     Również treści medytacji i rozwój modlitwy w IV tygodniu rekolekcji szedł w kierunku coraz silniejszego powiązania prawdy Zmartwychwstania z naszym codziennym życiem. Zgodnie ze słowami św. Pawła Apostoła: A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach (1 Kor 15,17), chodziło o przeżycie oczywistości Zmartwychwstania jako konsekwencji Bożego planu - ekonomii zbawczej. Przeżycie miłości, która jest większa niż śmierć, grzech i szatan, która nie mogła pozostać w grobie zamknięta. Jezus - Miłość wyszedł z grobu, aby otworzyć nowy rozdział w dziejach ludzkości, teraz już w pełni odkupionej przez Chrystusa. I my, przepojeni prawdą Zmartwychwstania, mogliśmy coraz bardziej wierzyć w to, że skoro Jezus żyje, to i dla nas otwiera się właśnie jakiś kolejny, nowy rozdział w życiu: Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, minęło, a oto <wszystko> stało się nowe (2 Kor 5, 17).
     Nasze świadectwa z rekolekcji uświadamiają, co naprawdę czyni wiara w Jezusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, jedynego Zbawiciela świata.

Zbyszek
     Po ubiegłorocznych rekolekcjach wydawało mi się, że już, już odnalazłem i poznałem mój korzeń grzechu a tu nadeszły nowe rekolekcje, które ponownie odkrywają zakryte przede mną warstwy tego samego grzechu. Pomiędzy rekolekcjami poznanie siebie zawdzięczam innym osobom, na rekolekcjach - Panu Jezusowi i ludziom. Myślałem, że grzech pychy, słuchania, a nie słyszenia, prawie mnie nie dotyczy. Wyćwiczyłem się w rozważaniu Słowa Bożego, przecież rekolekcje opierają się na medytacji, a medytowanie sprawia mi pewną przyjemność. Tak je rozumiałem, że polegają na odkrywaniu przeze mnie intencji samego Boga. Nie pytałem Jezusa, co On sądzi o mojej medytacji. Raczej nie było w tym pokory, tylko chęć wyrażenia siebie, jakbym mówił: "Nie zawsze jesteś mi potrzebny", czy innymi słowy: "Nie odczuwam potrzeby, abyś tu, w moim myśleniu był Panie". Ja, ja i moje zadowolenie z własnej kreacji zamiast rzeczywistego słuchania Boga. Zatapiałem się w słowie, myślach, zajmowałem bardziej analizą słów, ich znaczenia w sensie ogólnym, a nie tym, że dotyczą one mnie samego, są skierowane do mnie. Ja, ja, a gdzieś trochę dalej Jezus. Już tu, w tym momencie muszę błagać Pana o przebaczenie, za takie właśnie słowa, których użyłem, bo są one pełne pychy, oddają w tym świadectwie dobrze moje myślenie i skoncentrowanie tylko na sobie. Chyba tylko mojej ufności w Miłosierdzie Boże zawdzięczam, że Pan Jezus jest wciąż taki cierpliwy. Bóg jeden wie, dlaczego wiele z tego, co napisałem o swoich przeżyciach duchowych, wydawało mi się dobre, odczuwałem radość w pisaniu, jakbym przez nie kochał bardziej Pana Boga. Znamienne w tych rekolekcjach było to, że w słowie, w którym Piotr jest pytany trzy razy przez Jezusa, czy Go kocha, odpowiada zawsze, że kocha, i w końcu odpowiada: "Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że cię kocham." (por. J 21.17). Słowo, które otrzymałem po modlitwie nade mną, było kontynuacją słów Jezusa do Piotra, które Jezus kończy mówiąc do Piotra: "Pójdź za mną". Odczytałem je jako skierowane do mnie, że grzech jest zawsze przede mną, i nie chodzi o usprawiedliwienie siebie czy szukanie przyjemności w samym Słowie Bożym, bo kogo zaprasza Jezus, aby pójść za Nim, wie o zapieraniu się Go, o przestrachu i własnych ludzkich upodobaniach, a jednocześnie zna intencje mojego serca. O grzechu swoim bardziej chcę słuchać i nic nie mówić bez przemodlenia, niż o swoich zadowoleniach. Nie były to jedyne słowa, po których odczułem przynaglenie, abym bardziej przejął się i tym, co robię, i samą modlitwą. Przypomniano mi dobitnie, że modlitwą, jaką jest ignacjański rachunek sumienia będę żył, zintegruję się w niej z Jezusem w szczerej rozmowie jak przyjaciel z Przyjacielem. Chcę z Jezusem dokładnie tak, jak zaleca św. Ignacy, usiąść i porozmawiać otwarcie. Jeżeli nie liczyłem dotąd, że w mojej modlitwie, w której ten Jezus z Bogiem Ojcem wysoko siedzący, właśnie On, chce być ze mną i rozmawiać, dyskutować, że z Nim mogę rozważyć Jego słowa i Jego prosić o wyjaśnienia, i to z pierwszej, najpewniejszej Ręki, to bardzo błądziłem. Bóg Ojciec i Jego Syn miłują mnie, wiem o tym i chciałbym być ciągle dzieckiem, któremu wiele się odpuszcza, przez to tak ukochałem Jezusa, lecz mówi do dorosłego i choć mi żal tych chwil beztroskich, mogę powiedzieć, szczęśliwych dziecięcych lat, Bóg chce bym dzielił się tym swoim szczęściem z innym. Zmienił się mój sposób medytowania i zapisywania myśli wynikającej z medytacji, coraz mniej jest kreowania samemu, zapisywania i tłumaczenia sobie samemu słów Bożych, a bardziej chęć przemodlenia ich, przyjęcia jako własnych, dotyczących mnie. Już nie obwiniam się, że czegoś nie rozumiem, bo mam Boga, który wszystko wie. Najważniejsza jest przemiana mojego serca. On jest moim wyjaśnieniem. Odczuwanie miłości do Osoby Boskiej raczej uległo zmianie z uczucia na bardziej konkretne odczytywanie woli Pana Boga w słowach kierowanych do mnie, i nie tylko z Ewangelii, ale i kierowanych przez braci do mnie. Chciałbym umieć wybierać już spośród dobrych myśli tę najlepszą w każdej sprawie, pochodzącą od Dobrego Ducha, tę nawet najdrobniejszą i wypełnienia jej konsekwentnie jako woli Bożej. Czas na czyny, choć nie mogę zapomnieć o przytulaniu się do Pana Boga, o tym, że On mnie pierwszy przytulił do policzka i trzymał w swoich dłoniach.

Jędrek
     Ćwiczenia Duchowne w tym roku były dla mnie szczególne z dwóch powodów. Pierwszym z nich było pragnienie, aby Pan Bóg pokazał mi duchowe przyczyny pewnej niemocy w walce z moimi wadami, które mimo dobrej chęci wciąż często mnie zwyciężają, powodując swego rodzaju "szarpanie się" ze sobą.
     Drugim jest odpowiedź Pana Boga, na pierwszy rzut niezbyt oczywista. Jest to pewna posucha emocjonalna mimo przeżywania III i IV tygodnia Ćwiczeń, koncentrujących się przecież na tajemnicach męki Pana Jezusa, Jego opuszczenia, ogołocenia z powodu grzechu ludzi, mojego grzechu, a także odkupienia przez Paschę Jezusa oraz przeżyciu radości Zmartwychwstania. Ów brak przeżyć uczuciowych w modlitwie odebrałem jako wskazanie, że moim wysiłkom, chęciom naprawy życia, nawracania się z moich grzechów i wad nie towarzyszy prawdziwa miłość do Boga, zażyłość z Nim. Chcę spełniać pewien "program" określonych reguł i zasad, jednak w tym podporządkowaniu liczę bardziej na siebie, niż łaskę Bożą. Z tego powodu nie mogę w dłuższej perspektywie utrzymać się w wierności Bogu, popadając coraz bardziej w grzech lenistwa (również duchowego), egoizmu i nieczystości.
     W kontemplacji o zdradzie Judasza ujrzałem siebie, ponieważ w takim stanie zdradzam Jezusa, zamieniając Jego Osobę, Jego łaskę na to, co nie zbawia - hołdowanie rozrywce, telewizji, grom komputerowym, zadowalając się "jakimś" wypełnieniem obowiązku stanu czy modlitwy. Składałem Jezusowi zdradziecki pocałunek przez zajmowanie się sobą, zamiast służyć Jemu z miłością w moich najbliższych choćby przez zwykłą rozmowę.
     Pan Jezus jednak chce mi ukazać, że Jego miłość jest większa od mojej małości, niewiary i chęci "ugrania" czegoś dla siebie w relacji z Nim. Przez słowa z Ewangelii o uzdrowieniu chromego nad sadzawką (por. J 5,1-9), które otrzymałem po modlitwie wspólnoty nade mną, Pan Bóg wskazuje, że daje mi łaskę wyrwania się z niemocy, blokującej postęp duchowy. Łaska ta zawsze była obecna, jednak Jezus szczególnie przypomina o niej, abym z niej korzystał, pamiętał o Jego działaniu, Jego pragnieniu, żebym nie liczył wyłącznie na siebie.

Ania
     Moje świadectwo o cudach Bożych, których doświadczyłam podczas tegorocznych ćwiczeń, zacznę od tego, że wiele tygodni wcześniej, nie przewidując w żaden sposób, co się w moim życiu stanie, podjęłam szczerą modlitwę przez Maryję o głębokie uzdrowienie wewnętrzne i fizyczne, a przede wszystkim o poznanie w świetle Bożej miłości źródła lęków i usunięcie ich. Jestem pewna, że Maryja mi to wszystko wyprosiła.
     Rzeczywiście te ćwiczenia były wyjątkowe, bo chociaż drogą ćwiczeń ignacjańskich podążam już wiele lat, to takiej mocy zmartwychwstania z grzechów i faktycznego nawrócenia jeszcze nigdy nie przeżyłam.
     Już sam początek - pierwsza Msza święta przyniosła przeżycie (bardzo delikatne) spotkania z Jezusem, Jego fizycznie odczuwalne dotknięcie. Czułam, jak ktoś dotyka mojego serca i porusza je, jakby delikatnie uciskał dłonią, ożywiał i leczył.
     Kolejne medytacje, kontemplacje i konferencje coraz mocniej przemawiały i pomagały mi rozpoznawać, co we mnie jest, co mnie blokuje na Bożą miłość, co nie pozwala mi być sobą, gdzie siedzi zło, które ciągle mnie zaślepia tak, że nie mogę dokonywać własnych wyborów, kierować się wolną wolą w dobrą stronę, tylko wciąż jestem niewolnikiem moich kompleksów albo postępuję według miłości własnej i oczywiście wpadam w grzechy.
     Mój brak pokory dostrzegałam już w medytacji o tym, jak podczas Ostatniej Wieczerzy Jezus umywał uczniom nogi (por. J 13, 5-11). Podobnie jak Piotr wzbraniam się, żeby to Jezus mnie oczyścił, a chcę to zrobić sama, własnym wysiłkiem, aby pokazać się jako mocna i doskonała. To ja chcę być w walce z grzechem głównym działającym, a Boga widzę jako Sędziego, przed którym mam stanąć i zaprezentować swoje osiągnięcia, aby mnie pochwalił, a ja żebym była z siebie zadowolona. Zrozumiałam, jak głęboko tkwi we mnie ta chęć decydowania o wszystkim. Dotarło do mnie i to, że tylko Jezus może do końca oczyścić mnie z grzechu. Idę drogą nawrócenia, jestem "wykąpana", ale tylko Jezus może dopełnić dzieła - "umyć mi nogi".
     Zarzewiem wszelkiego zła, złych postaw, ulegania światowej mentalności, nieufności, niemożności spotkania z Jezusem w życiu, jest NIEWIARA. Ona pociąga za sobą chęć chodzenia własnymi drogami, budowania życia w oparciu o ludzkie tylko wartości i niestety też i namiętności.
     Będąc w Kościele, przyznając się do wiary, tak naprawdę nie znałam Jezusa osobiście, a nawet wielokrotnie oceniałam siebie jako lepszą od innych, mocniejszą od nich w wierze i w znajomości prawdy o Bogu. Nic bardziej fałszywego! To było budowanie wieży Babel, poza Bogiem, według własnego widzimisię. Wyznawanie Boga ustami, nie sercem, które stało się zakażone grzechem, nieufne, zatwardziałe. Stąd moja nieprawość, zwrócenie się ku rzeczom skończonym, zarozumiałość, chęć dowartościowania się, nawet przez przywłaszczenie sobie łaski Bożej - takie "rządzenie" Panem Bogiem, prowadzenie Go moimi drogami, a nie tak, jak On chce, nie według Jego zamysłu.
     I zapłakałam nad sobą szczerze, otrzymałam łaskę szczerego żalu za grzechy.
     Ale największym cudem, jakiego doświadczyłam, było spotkanie z żywym, prawdziwym Bogiem. Naprawdę spotkałam Jezusa zmartwychwstałego! On osobiście do mnie przyszedł, odpowiedział na najgłębsze pragnienie mojego serca. On wybrał czas, miejsce i sposób Swego przyjścia, On przytulił mnie do Siebie mocno i przekonał, że jest prawdziwy, jedyny, że jest moim Tatusiem. Radości i szczęścia, jakie przeżyłam w tej chwili, nie da się opisać. Wiem teraz z całą pewnością, że On nigdy mnie nie opuścił, był przy mnie, nawet wtedy, gdy błądziłam, gdy kierowała mną miłość własna, nieuporządkowane pragnienia i nie dostrzegałam Jego obecności ani Jego troskliwego spojrzenia na moje życie. On nigdy nie przestał mnie kochać.
     Dziękuję, że w świetle tej Miłości mogłam wyraźnie zobaczyć, co we mnie jest przeszkodą, aby Jej do końca we wszystkim zaufać, co powoduje grzeszną strukturę w moim sercu i jest przyczyną działania według nieczystych intencji.
     Dziękuję, że Jezus wziął na siebie to wszystko, co mnie przygniata, i złożył do grobu. Dziękuję, że jest możliwe pogrzebanie moich grzechów w sakramencie pojednania i pokuty, że mogę na nowo się narodzić, otrzymać serce z ciała i światłe oczy, aby widzieć obecność Boga w każdej sytuacji życia i mieć pewność, że On ma moc wyprowadzić dobro z każdego, nawet najtrudniejszego doświadczenia.
     Tak więc, kolejnym cudem stał się dla mnie sakrament pojednania i pokuty przeżyty podczas tych rekolekcji. Chrystus prawdziwie wyzwolił mnie od grzechu, od lęków o siebie, od niepewności i nieufności. To nie było rutynowe zrzucenie z siebie "worka z grzechami", z jakimiś złymi postępkami, ale autentyczne przylgnięcie do stóp Pana, wyznanie prawdy o mnie i odrodzenie się do nowego życia mocą Jego przebaczenia. A to przebaczenie jest przecież definitywne, nieodwołalne, więc mogę szczerze, naprawdę śpiewać Panu radosne "Alleluja!' swoim życiem.
     Teraz pewność i oczywistość Zmartwychwstania i obecności żywego Jezusa daje mi pokój, uwolnienie od lęku o przyszłość, a nade wszystko wzbudza pragnienie, aby najprędzej umierać dla grzechu, a żyć dla Jezusa i aby On chwycił moją dłoń, gdy będę odchodzić z tego świata do Ojca.
     Pieczęcią, potwierdzającą to wszystko, co dokonało się mocą Bożą, były słowa skierowane do mnie podczas modlitwy o uzdrowienie i uwolnienie z Ewangelii wg św. Łukasza o uzdrowieniu sługi setnika (Łk 7, 1-10). Pan mnie uzdrowił i oczekuje ode mnie takiej wiary, jaką miał ów setnik, wielkiej wiary.
     I kolejne, ważne Słowo, które otrzymałam, gdy wspólnie modliliśmy się o wylanie darów Ducha Świętego, o chrzest Duchem Świętym i ogniem (por. Łk 3, 15-18).
     Podczas tej modlitwy doświadczyłam niesłychanej radości, ale też mocno zapragnęłam przyjąć wszystko, co tylko Pan zechce mi dać i co zechce ze mną uczynić. To było bardzo silne doświadczenie mocy działania Bożego Ducha, bo chociaż modlitwa trwała dość długo i cały czas wznosiłam ręce, nie czułam zmęczenia, a wręcz miałam wrażenie, że ktoś moje ramiona podtrzymuje. Mogę powiedzieć, że prawdziwie przeżyłam chrzest Duchem Świętym i ogniem. Pragnę, aby ten ogień we mnie nieustannie trwał, oczyszczał i przemieniał moje życie z grzesznego na święte.
     Pragnę, aby odtąd mojemu życiu przyświecały słowa modlitwy o gorliwą służbę Bożą: Słowo Odwieczne, Jednorodzony Synu Boży, proszę Cię, naucz mnie służyć Ci tak, jak tego jesteś godzien. Naucz mnie dawać, a nie liczyć; walczyć, a na rany nie zważać; pracować, a nie szukać spoczynku; ofiarować się, a nie szukać nagrody innej prócz poczucia, że spełniłem Twoją najświętszą wolę. Amen.


zdjęcia | powrót do kroniki
.
.
| Start | Idea, działalność | Wydarzenia | Wspólnota, przyjaciele | Formacja duchowa | Wydawnictwo | Kontakt |
.
. .
fundacja ewangelizacja media odnowa miłość sobór wspólnota mocni w wierze największa jest miłość kościół charyzmaty Duch Święty muzyka chrześcijańska liturgia centrum kultury chrześcijańskiej NAJWIĘKSZA JEST MIŁOŚĆ Fundacja Ewangelizacyjno Medialna wspólnota Mocni w wierze