.
Fundacja NJM
Start Idea, działalność Wydarzenia Wspólnota, przyjaciele Formacja duchowa Wydawnictwo Kontakt 
.
.

Wydarzenia - rozwinięcie: "Ćwiczenia duchowne" I tygodnia w Marcinkowie, 6-13.VII.2015

zdjęcia | powrót do kroniki


     Ponownie stanęliśmy w obliczu walki duchowej o nasze zbawienie w czasie corocznych rekolekcji. Cykl czterotygodniowych "Ćwiczeń duchownych" św. Ignacego Loyoli "zatoczył koło" i wróciliśmy ponownie do I tygodnia. Chcieliśmy zobaczyć, jaki jest faktycznie nasz fundament, czy go mamy, jakie jest nasze życie wiary, czy budujemy je prawdziwie na Chrystusie. Pan Bóg sprawił, że w drodze na "Ćwiczenia" trafiliśmy na Mszę świętą do "Sanktuarium Matki Bożej Miłosierdzia" w Skarżysku Kamiennej. Nawiązuje ono architektonicznie do "Ostrej Bramy" w Wilnie. To było znakiem Bożym, na czym mamy się oprzeć na rekolekcjach. Powinniśmy zaufać miłosierdziu Bożemu przychodzącemu przez ręce Matki. Ono pozwoli nam przejść przez ciemną dolinę własnej grzeszności i ograniczoności, aby wyjść w stronę światła Bożego. Temu zadaniu służyły przede wszystkim odprawiane, kolejne medytacje, których było w sumie 18 przez 8 dni, a także przypadająca każdego dnia konferencja, odnosząca się do aktualnie przeżywanych treści (w tym te najważniejsze: na temat fundamentu Ćwiczeń i reguł rozeznawania duchowego), codzienna Eucharystia, jutrznia, adoracja Najświętszego Sakramentu oraz spotkanie w kierownictwie duchowym. Nieustannie trwaliśmy w Bogu, w modlitwie, czy to indywidualnie, czy wspólnotowo, bo "Ćwiczenia", to właśnie taki czas. Duch Święty pracuje tutaj w nas ze zdwojoną siłą, bo Mu na to wreszcie pozwalamy. W rezultacie mogliśmy zobaczyć, jak wiele elementarnych braków mamy w wierze, jak słabo znamy wciąż siebie samych i źródła swojej grzeszności, jak mało jeszcze poznaliśmy miłość Ojca wyrażoną przez Syna i odpowiedzieliśmy na nią przez bezwarunkowe zaufanie.
     Niezależnie jednak od naszej aktualnej kondycji moralnej na "Ćwiczeniach" znowu wypłynęliśmy na głębię spotkania z Bogiem. Ta głębia z roku na rok jest coraz większa, bo nasza otwartość na Boga i zaufanie do Jego miłosierdzia, które jest ponad wszystko, też są większe. Doświadczyliśmy znowu skokowego wzrostu wiary, który nie jest możliwy w ciągu roku. Na tej pustyni duchowej inaczej przyjmujemy łaskę Bożą, łatwiej ją zauważamy i "garściami" chcemy z niej czerpać. Każdy pragnie skorzystać z niezwykłej szansy przemiany swojego życia i zbliżenia do Boga, którego łaknie jako jedynej Prawdy.
     Symbolicznym wyrazem wypełniania się tych pragnień był końcowy akt wiary. Najpierw, w ramach homilii dawaliśmy publicznie świadectwo tego, co Bóg uczynił dla nas na rekolekcjach, jak wielkiej przemiany dokonał w myślach, woli i uczuciach. A po przyjęciu Chrystusa w Jego Krwi i Ciele, każdy z nas podchodził do zapalonego paschału - symbolu Chrystusa
     Zmartwychwstałego i wyrażał Mu swoje dziękczynienie za ten czas, swoją miłość, zawierzenie i prośbę, aby nas teraz prowadził przez życie tylko On - Jezus, jedyny gwarant naszego szczęścia doczesnego i wiecznego.
     Nie jest do końca możliwe wyrażenie słowami tego, co wydarzyło się w życiu uczestników rekolekcji. Wszystko dzieje się bowiem w sferze czysto duchowej i intymnej tak, że trudno jest człowiekowi sprecyzować, jak Bóg działa. Jednak owoce,s o których mówią poniższe świadectwa, są wymownym dowodem, że Bóg żyje i zbawia nas!
     

Świadectwo Ani

     Czas tegorocznych "Ćwiczeń" to była moja długa droga, tak to mogę określić, długa droga w "pigułce". Od dawna, a zwłaszcza od zeszłorocznych rekolekcji zrodziło się pragnienie, żeby rzeczywiście stanąć w prawdzie, poznawać prawdę. Stawać w prawdzie przed sobą, ale przede wszystkim przed Bogiem. I to właśnie zostało mi dane na tych Ćwiczeniach, Pan objawił mi łaskę dochodzenia do prawdy w świetle Jego słowa, Jego miłości. Miałam przeświadczenie, że powtórzenie I tygodnia ĆD to jakby nowy początek i było dla mnie jasne, że z mojej strony powinnam zrobić wszystko, aby pokonać lęk przed całą prawdą o mnie, o moim grzechu, aby Jezus to wszystko zabrał, uleczył, odnowił, umocnił to, co dobre.
     To pragnienie mocno zaznaczyło się na początku rekolekcji już w pierwszej medytacji na podst. Mt 9,14-17. Powstała wtedy modlitwa, która to dokładnie wyrażała:
     

     Przyoblecz mnie
     W nową szatę
     Przyoblecz mnie
     W szatę zbawienia
     We wszystkim, co mam
     I kim jestem
     Przyoblecz mnie
     w pieśń uwielbienia
     Chcę znów zanurzyć się
     W wodzie
     Chcę obmyć się
     Z wszystkich win moich
     I stanąć w prawdzie
     Przed Tobą
     Znów dotknąć się
     Frędzli szat Twoich.
     Przyoblecz mnie
     W nowe ubranie
     Przyoblecz w ducha nowego
     I rozpal w sercu
     Na nowo
     Miłość do Pana mojego.

     I Bóg postawił mnie w prawdzie. Pewien przełom stanowiła dla mnie medytacja o budowli na piasku i na skale (por. Mt 7,24-27). Zobaczyłam wyraźny obraz mojego stanu. Może trochę dziwnie pokierował Pan moją wyobraźnią, ponieważ nie "zobaczyłam' budynków, ale siebie zakopaną po szyję w piasku (to fundament budowli mojego dotychczasowego życia). Ten piasek to moje "rozplenione" ja, moje winy, grzechy i grzeszki, moja pycha, wyniosłość, udawanie niewiniątka i sprawiedliwego przed Panem i przed ludźmi. To mój dół zagłady, z którego nie mogę wyjść o własnych siłach. Głowa wystaje, widzę ruiny budowli, widzę też jedyny ratunek w Jezusie, który ma moc wyciągnięcia mnie z tego stanu i postawienia życia na skale, którą jest On sam.
     Szczególna rzecz, która się dokonała podczas tych Ćwiczeń, to uwolnienie mnie od takiej ludzkiej skłonności do kamuflowania grzechu. Wielokrotnie podczas medytacji i konferencji uderzała mnie myśl o tym, że najgorszą rzeczą jest zakładanie przez nas masek w życiu. Ja rzeczywiście, nawet często nie zdając sobie z tego sprawy, ukrywałam się sama przed sobą za takimi maskami. Ta prawda docierała do mnie szczególnie mocno w medytacjach o grzechu, gdzie zostało mi wyraźnie przedstawione całe moje życie, co się w nim stało - że mało, iż włożyłam wiele masek, to one wielokrotnie tak przyrosły do mnie, że nie uznawałam ewidentnych grzechów za jakieś zło. To zbudowało strukturę życia opartą na skłonności do podobania się bardziej ludziom i sobie, na opierania się na zaufaniu j do ludzi - ich opinii o mnie, na tworzeniu wizerunku tzw. dobrego człowieka. Takie zakłamywanie rzeczywistości, a także poszukiwanie przyjemności w tym świecie, doprowadziło nawet do tego, że swoje wyobrażenia o tym, co inni we mnie widzą lub co myślą, projektowałam na ludzi i uznawałam, że tak jest. Chciałam tak kontrolować swoje życie, kreować siebie na własną rękę. Tymczasem ludzie wielokrotnie widzieli to zakłamanie, a ja, kamuflując grzech, sądziłam, że go nie widać. To właśnie ten mechanizm stanowił jakiś wielki ciężar, który niosłam, bo były grzechy, które należało nazwać po imieniu, które wynikały z mojej fałszywej postawy lub ze zranień, ale to nie znaczy, ze ich nie popełniłam lub że jestem już usprawiedliwiona, gdy je ukryłam, zakamuflowałam.
     I zostałam postawiona w całej prawdzie o tym w świetle Bożego słowa - jaka jestem, do czego naprawdę jestem zdolna! Tutaj doświadczyłam prawdziwego przekroczenia "morza czerwonego" - Pan Bóg tak mnie poprowadził, że poczułam wielką determinację, aby nazwać grzech po imieniu, wreszcie to wypowiedzieć przed Nim - to ja jestem tą nierządnicą, kimś, kto nawet w sakramencie pojednania ewidentne grzechy tak ubierał w delikatne słówka, okrężne sformułowania, aby tylko nie pomyślał spowiednik o mnie czegoś złego. Szczególnie oczyszczający strumień poczułam w swoim wnętrzu podczas spowiedzi generalnej. Wiedziałam dokładnie, co mam mojemu Panu wyznać i jak! I wtedy Pan przyszedł z łaską uwolnienia mnie od ciężaru win. Zrozumiałam też, że to te winy, niewyznane do tej pory szczerze, powracały i powodowały zahamowania wobec ludzi, wobec wypełniania woli Bożej. Nie pozwalały na głoszenie z otwartością Dobrej Nowiny i wzywanie do nawrócenia najpierw siebie, a potem tych, których Bóg stawia na mojej drodze. Zrozumiałam, że to moje zakłamanie jest przeszkodą, a nie prawda o grzechu, który Bóg ma moc odpuścić.
     Drugim ważnym momentem okazała się dla mnie modlitwa po spowiedzi generalnej. Gdy wspólnota polecała mnie miłości Jezusa, poczułam wyraźnie, jak na moją głowę spada rzęsisty deszcz. To były prawdziwe, odczuwalne fizycznie krople chłodnej wody. To doświadczenie dosłownie podniosło mnie na nogi, wstałam wewnętrznie i poczułam się autentycznie nowym człowiekiem, tak jakby Pan stworzył mnie na nowo. Uwolniła się moja modlitwa uwielbienia, modlitwa wyrażająca pragnienie służenia swoim życiem Bogu. Duch Święty otworzył mnie na to, co On chce mi dać, odpowiedział na moje pragnienie, aby była jedność we wspólnocie i uwielbienie Boga w każdym położeniu.
     Te "Ćwiczenia" były wyjątkowe jeszcze z innego względu - nie odczuwałam żadnej ochoty na wychodzenia poza budynek domu rekolekcyjnego, co jeszcze w ubiegłych latach było dla mnie sporym utrapieniem. Teraz trwałam z wielką ufnością i pokojem przy Sercu Jezusa - to była ta przestrzeń otwarta dla mnie, z którą nie może się równać żadna inna, nawet najpiękniejsza przestrzeń przyrody. Przy tym Sercu doświadczyłam też drugi raz fizycznej obecności Jezusa. Podczas modlitwy o wylanie darów Ducha Świętego nad Mariuszem trzymałam uniesioną w górę prawą rękę i wtedy "ktoś" wyraźnie tę rękę chwycił i dłuższy czas trzymał. Czułam uścisk tej "dłoni", a potem moment puszczenia. Wiem, że Pan przyszedł do mnie, aby mnie na nowo otworzyć na miłość, wlać pokój pośród przeciwności i obdarzyć nową ufnością, że cokolwiek się teraz wydarzy, (a duch zły nie odpuści tak łatwo żadnej okazji, aby zakłócić radość i pokój Boży w człowieku) mam ucieczkę w Bogu. On pomógł mi zobaczyć jak naprawdę budować fundament, dał moc do tego, postawił moje stopy na skale i kocha mnie, bo jest moim Ojcem.
     Moje dziękczynienie najlepiej wyrazi modlitwa:

     Wielbi dusza moja Pana!
     Wielkie rzeczy mi uczynił Wszechmocny.
     Wlał we mnie światło prawdy.
     Postawił na suchym lądzie
     pośród ogromu moich win i grzechów.
     Wyprowadził z ciemności grobu.
     Wyprowadził z Egiptu.
     Święte jest imię Pana!
     Przejawił moc swojego ramienia.
     Rozproszył zamysły mego zepsucia,
     abym się nie pyszniła darami, które mi ofiarował.
     Strącił mnie z tronu pychy.
     Wywyższył to, co pokorne,
     co się Jemu podoba
     i ujął się za sługą swoim
     pomny na swe miłosierdzie.
     Czym się Panu odpłacę za wszystko, co mi uczynił?
     Podniosę kielich zbawienia i wezwę imienia Pana!
     

Świadectwo Zbyszka

     Byłem wyniosłym i nie współczującym mężem i ojcem rodziny, i nikt nie oczekiwał tego współczucia ode mnie. Uparty, nie przyznawałem się do błędów, a krzykiem zakrywałem wewnętrzną niepewność,
     Podejmowałem wiele przedsięwzięć które w większości nie kończyłem a mniemałem że czego się nie dotknę to wszystko zrobię. Nie planowałem, były to doraźne działania, a i tak obrażałem się gdy kto próbował wnieś jakieś uwagi do tych działań.. Uchylałem się od podejmowania ważnych decyzji w rodzinie, a wychowanie dzieci, zwalałem na żonę, ona nie znajdowała we mnie oparcia. Fascynował mnie świat odkryć naukowych i tam mogłem trwonić czas w samotności, być dla nikogo. Chciałem się zawsze w czymś odnaleźć. Jaki taki szacunek miałem do tych, którzy coś potrafili zrobić, czego ja nie potrafiłbym. Nie było dla mnie wzorca osoby, którą chciałbym naśladować, czy utożsamiać się z nią. Chciałem w coś wierzyć, nie rozumiałem wierzących, a chciałem uwierzyć. W poszukiwaniach stałem się czytaczem Nowego Testamentu, tam wszystko było nowe niezwykłe, mówiłem sobie to jest chyba to, czego szukam, i wtedy też wpadł mi w ręce "Dzienniczek" Faustyny Kowalskiej. Zostałem poruszony do wiary. Przeszyła mnie wtedy, jakby iskra "Bóg przebacza w miłosierdziu swoim", jakbym został wypełniony radością.
     I tak poszukujący, trafiłem do "Mocnych w Wierze" i zaraz potem na pierwsze moje w życiu rekolekcje. Na wszystkich dotychczasowych rekolekcjach czułem się jak hołubione dziecko, które ma Ojca w niebie i chciałem dzieckiem pozostać, ale wiecznie dzieckiem nie można być w sensie rozwoju życia wiary. Bóg chce wciąż czegoś więcej.
     Rekolekcje 2015 rozpocząłem z nastawieniem, że otrzymam nowe światło, co do mojej wady głównej. Po modlitwie nade mną otworzono słowo, jak Mistrz umywa uczniom nogi (por J 13, 5-10). Obraz ten i słowa Jezusa poruszyły mnie, nie jest to przecież tylko sam gest umycia nóg, Jezus służy tak sobą, przecież przez cały czas przebywania na ziemi, służy z miłością, to właśnie jest miłość. A ja, jak mogę nazwać moje życie, pracę, czy byciem między ludźmi, czy to tylko sumienne wykonywanie czynności, spełnianiem swoich obowiązków? Tak jakoś przyszło mi na myśl że służyć można tylko z miłością, nie jakiejś tam sprawie, a bratu, wspólnocie, konkretnej osobie i to w najmniejszych rzeczach według otrzymanego daru. Bóg Ojciec zsyła z nieba Sługę , aby aż do śmierci na Krzyżu nauczyć mnie miłości służenia. Myślę że otrzymałem więcej światła w czym będę mógł najlepiej służyć - zacznę od słuchania innych.


zdjęcia | powrót do kroniki
.
.
| Start | Idea, działalność | Wydarzenia | Wspólnota, przyjaciele | Formacja duchowa | Wydawnictwo | Kontakt |
.
. .
fundacja ewangelizacja media odnowa miłość sobór wspólnota mocni w wierze największa jest miłość kościół charyzmaty Duch Święty muzyka chrześcijańska liturgia centrum kultury chrześcijańskiej NAJWIĘKSZA JEST MIŁOŚĆ Fundacja Ewangelizacyjno Medialna wspólnota Mocni w wierze