.
Fundacja NJM
Start Idea, działalność Wydarzenia Wspólnota, przyjaciele Formacja duchowa Wydawnictwo Kontakt 
.
.

Wydarzenia - rozwinięcie: Ćwiczenia Duchowne w Marcinkowie, 12-19.VII.2014

zdjęcia | powrót do kroniki


     Naszym zadaniem w tym roku było powtórzenie IV tygodnia Ćwiczeń św. Ignacego, aby razem z Chrystusem zmartwychwstawać do nowego życia, porzucając "starego" człowieka grzechu. Aby tak się stało, kontemplacje IV tygodnia miały w nas wzbudzić wiarę i ostatecznie przekonać o zwycięstwie Jezusa nad każdym grzechem, nad szatanem i śmiercią, która jest skutkiem grzechu pierworodnego. Dlatego przez kolejne kontemplacje wychodziliśmy ze wzrastającym pragnieniem i ufnością na spotkanie osobowe z Jezusem, którego już nie szukaliśmy leżącego w grobie, ale wraz z niewiastami i Apostołami odnajdywaliśmy Go jako zmartwychwstałego Pana. Dodawało nam to odwagi, aby mocą Zmartwychwstania wyrywać się z niemocy, nieufności, zwątpienia i miłości własnej, z każdej ciemności grzechu i zwodniczej działalności szatana, który chciałby, abyśmy podejmowali nie wybór dobra, ale pozorne dobro. To pogłębienie wiary przez osobowe spotkanie z Bogiem, zaowocowało nową łaską nawrócenia, przypieczętowaną w sakramencie pojednania i pokuty. Zaowocowało pragnieniem podobania się tylko Bogu, przez pełnienie wyłącznie Jego woli. O owocach tych Ćwiczeń Duchownych najwięcej mówią świadectwa uczestników:

     Niech będą dzięki Panu naszemu Bogu Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu za dar tegorocznych Ćwiczeń Duchownych, które z hojności Trójcy Świętej dane mi było przeżyć we wspólnocie "Mocni w wierze". One dokonują we mnie "cudu" wyrwania się z korzeniami z "ziemi grzechu", ze starego miejsca, starego sposobu życia, myślenia i działania, i "przesadzają" mnie w nowe miejsce, gdzie bije źródło Bożej miłości.
     W tym roku treści kontemplacji prowadziły mnie do odkrycia wielkości daru Bożej miłości, jaki otrzymałam i jakiego Bóg nieustannie mi udziela w ciągu życia w świecie, w ludziach, w Kościele.
     Szczególnie mocno odczułam, że dar mojego życia jest darem miłości z miłości i dla miłości.
     Bóg mnie chciał! On udziela mi zatem ze Swojej hojności wszystkiego, co jest potrzebne, abym prawdziwie żyła, istniała jako wolne stworzenie, nie tylko fizycznie w doczesności, ale wiecznie w Królestwie Bożym, które z Nim już tutaj się rozpoczyna. Do takiego życia Bóg wyposaża mnie we wszystkie potrzebne łaski, nieustannie chce mi ich udzielać przez Ducha Świętego, który został wylany na świat w dniu Pięćdziesiątnicy. Ja zaś, kiedy w akcie swojej wolnej, ludzkiej woli otwieram się na Jego działanie, "rodzę się" do nowego życia w Duchu i Prawdzie.
     Przeżyłam ten moment "narodzin do nowego życia" na Ćwiczeniach, otwarcie oczu na światło, wyjście z ciemności grzechu, szczególnie podczas sakramentu pojednania. Przeżyłam podobne otwarcie, jak uczniowie idący do Emaus, kiedy rozważając ten moment z Ewangelii, zdałam sobie sprawę, że największą przeszkodą, trzymającą "oczy na uwięzi" jest moje zapatrzenie w siebie, nieustanne ocenianie siebie, swoich zdolności, możliwości, predyspozycji po ludzku, z punktu widzenia swojego interesu, interesu tego świata, według własnych kryteriów, po prostu według swego egoizmu, a nie według kryteriów Bożych. Zrozumiałam, co jest przeszkodą w miłości i sprawia, że moje życie ciągle mi się wydawało nieudane, jałowe, bezowocne, niespełnione.
     Zrozumiałam, że nie byłam do tej pory prawdziwie wdzięczna Bogu za dary Jego miłości, sądząc po ludzku, że skoro jestem na tym świecie, to mi się to wszystko w jakiś sposób należy. Mało tego, wydawało mi się, że jestem wdzięczna, dziękuję przecież za jakieś zaspokojenie doczesnych pragnień, planów, zwracam się z prośbami, modlę się, jestem we wspólnocie, więc Pan Bóg "powinien być ze mnie zadowolony". Zabrakło mi widzenia, że wszystko co mam, posiadam, kim jestem, co czyniłam, co czynię, co będę czynić, jest DAREM ŁASKI.
     Nie ceniąc tego właśnie najważniejszego daru, nie czułam spełnienia w życiu. Nie dziękowałam zatem za moc do życia według Bożej woli za nieustanne objawianie mi przez Ducha Świętego Bożego prowadzenia mnie przez miłość Ojca. Nie odpowiadałam Bogu miłością na miłość. Blokowałam działanie Jego łaski przez pychę, wyniosłość, chęć układania życia po swojemu bez pytania się Boga, co jest Jego planem, dokąd mnie chce posłać, jakie mam podejmować działania, a z czego rezygnować. Uważałam się za wystarczająco pobożną osobę, aby Bóg mnie wynagradzał powodzeniem wszystkich przedsięwzięć. Lękałam się wszelkiej krytyki, niezrozumienia przez ludzi, ich negatywnych opinii o mnie, odrzucenia, lękałam się nawet świadectwa o Jezusie, aby się nie narażać i zbytnio nie angażować w ewangelizację, bo nie pojmowałam, że właśnie po to żyję i postępuję w wierze - nie dla własnego samouspokojenia, jaka to jestem już przed Bogiem doskonała, ale aby razem z Jezusem siać i przynosić owoc, być sługą Jego Ewangelii.
     Podczas Ćwiczeń, przy kontemplacji o spotkaniu Marii Magdaleny z Jezusem Zmartwychwstałym, otrzymałam światło zrozumienia, jakie tkwi we mnie zaślepienie. Nie rozpoznaję Jezusa tam, gdzie On jest, widzę ogrodnika, a kochając Mistrza, chcę Go mieć przy sobie, zatrzymać, "wziąć Go" - tak, jak Maria Magdalena płaczę i mówię: " Jeśli ty Go przeniosłeś, pokaż, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę". Nie widzę w moim życiu Jezusa Zmartwychwstałego!
     Na tych Ćwiczeniach Jezus do mnie przemówił językiem Swojej miłości. Rozpoznałam Go, usłyszałam Jego posłanie - "Nie zatrzymuj Mnie. Idź powiedz braciom..."
     Szczególnym poruszeniem była dla mnie kontemplacja do uzyskania miłości kończąca ćwiczenia.
     Z pomocą łaski Ducha Świętego z wielką radością przekonałam się,że wszystko, całe stworzenie, ja sama, wszystkie moje zalety, dary i umiejętności są wyrazem Bożej miłości konkretnie do mnie, marnego stworzenia.
     Niedostrzeganie tego, co Bóg czyni dla mnie każdego dnia, i brak wdzięczności, jest błędem, którego źródłem jest moja, ludzka chęć panowania nad swoim życiem, układania go po swojemu z pominięciem Bożej woli. Mało tego, z racji zawodu nauczycielki ulegałam pokusie zarządzania życiem innych ludzi według własnych pomysłów, emocji - żeby np. mieli o mnie dobrą opinię albo, gdy ktoś wzbudzał moją niechęć, odsuwałam się od niego (najwyżej chłodno tolerowałam), nie służąc mu, zwłaszcza nie troszcząc się o jego zbawienie.
     Taki był skutek grzechu pychy, i miłości własnej - oglądałam świat ludzkim tylko wzrokiem, sądząc, że, owszem, Bóg przychodzi, nawet czasem mi coś daje, ale "przyziemne sprawy" mojej egzystencji, praca, zabezpieczenie materialne, to już tylko mój problem.
     Tymczasem kontemplacja do uzyskania miłości otworzyła dosłownie moje oczy i spojrzałam w nowy sposób na swoje życie, na siebie, dostrzegłam jego wartość i piękno w Bogu, który przecież jest miłością i nieustannie mi tę miłość chce dawać, posyłając Ducha Świętego, który inspiruje do przyjęcia tej łaski i życia według niej. Usłyszałam wyraźnie słowa "wystarczy ci mojej łaski".
     Poruszyło mnie do głębi to, że mogę poznać, co Bóg do mnie mówi, co mi daje i co chce dać w życiu - jak wielkim darem jest On sam, On - Miłość, Ojciec, Syn i Duch Święty.
     Kontemplacja do uzyskania miłości ukazała mi się jako drogowskaz w codziennym życiu, aby postępować według fundamentu opartego na zasadzie widzenia Boga we wszystkim i wszystkiego w Bogu. Chcę już żyć i widzieć świat, siebie tak, jak widzi Bóg - to jest możliwe przez miłość, która jest nie tylko uczuciem, ale i wolą, i działaniem. Poddać się Bogu, aby służyć Jemu i ludziom według Jego woli - to jest możliwe!
     Duch Święty przyzywany w codziennej modlitwie, we wspólnocie wiary, w Kościele "opasuje mocą" do takiego życia, do bycia wiernym w tej służbie, pomimo moich słabości i bycia tylko człowiekiem - grzesznikiem. Duch Święty prowadzi drogą świętości każdego, kto się Mu poddaje.
     A zatem: "Zabierz, Panie i przyjmij całą wolność moją...
     Daj mi jedynie miłość Twoją i łaskę, albowiem to mi wystarczy."
     
     Niech wyrazem wdzięczności Panu za dar tych rekolekcji i posłanie nam Ducha Świętego będzie wiersz, który się zrodził jako uwielbienie w moim sercu.
     
     Duchu Święty,
     Płoń ogniem miłości,
     Płoń ogniem radości.
     
     Błogosławimy Ciebie!
     
     Duchu Święty,
     Poszumie łagodności,
     Poszumie dobroci, co koi ból ran.
     
     Błogosławimy Ciebie!
     
     Duchu Święty,
     Poruszenie życia,
     Poruszenie serdeczne,
     Posługo braciom.
     
     Błogosławimy Ciebie!
     
     Duchu Święty,
     Budowniczy jedności,
     Budowniczy pokoju,
     Budowniczy Kościoła.
     Błogosławimy Ciebie!

Ania


     Tegoroczne Ćwiczenia przeżyłem nieco inaczej niż wszystkie poprzednie. Nie odczuwałem silnych poruszeń wewnętrznych, raczej było to bardziej nawet rozumowe przebywanie z Panem, przychodzącym "w lekkim powiewie". Jednym z pierwszych rozważań była medytacja o Eliaszu, który uciekając na pustynię przed prześladowaniem, żalił się najpierw Bogu na swój lud, ale i na własną słabość. Czynił to jednak w zaufaniu do Najwyższego, że On zaradzi jego niedomaganiom w wierze. Gdy przybył na górę Horeb, spotkał się z Bogiem właśnie "w lekkim powiewie". Ta starotestamentalna historia oraz przeżycia w ciągu roku, pozwoliły mi zobaczyć i głęboko uświadomić sobie, że Pan Bóg nie chce ode mnie ciągłego przepraszania, kajania się przed Nim. Mimo że cierpi z powodu moich grzechów, bardziej jednak pragnie, abym w jedności z Nim dążył do zwyciężania ich, ale także do unikania zaniedbań w dobrym i dążenia do większego dobra.
     Tego również brakowało w moim życiu. Panował raczej minimalizm wzajemnie podsycający się z lenistwem. Ponadto często gdy podejmowałem zajęcie rzeczywiście w tym, co do mnie należy, szybko chciałem je zakończyć, tłumacząc się, że "już wystarczy". Innym razem chciałem robić na siłę "coś dobrego" w ramach rozwijania moich umiejętności, ale nie pytając Pana Boga jak mam to czynić. Przykładem może być posługa muzyczna we wspólnocie. Od ostatnich Ćwiczeń zmieniło się to, że w ogóle ją podjąłem, ale jeszcze zbyt mało rozwijałem ten dar, grając utwory praktycznie tylko na spotkaniach modlitewnych, zamiast ćwiczyć w ciągu tygodnia. Z drugiej strony wielokrotnie zastanawiałem się nad szczegółowym opracowaniem zupełnie nowych (właściwie bliżej nieokreślonych) utworów, mimo że czekają od dawna te, z których już korzystamy. "Szukacie daleko, a macie blisko". Pan Bóg pouczył mnie, że aby być wiernym Jemu w większych rzeczach, najpierw muszę ukochać to, co mam blisko "tu i teraz", przede wszystkim pytając Jezusa, czego oczekuje na każdy czas. Jest to możliwe w modlitwie, która jeśli temu rzeczywiście służy, jest krzyżem, ale wiernie podejmowana daje właściwe rozeznanie woli Pana. Jest to trudne. Przez moje wady wolałem raczej traktować modlitwę jako wytchnienie od świata, napełnienie dobrymi myślami, oczywiście otwarcie na Boga. Modlitwa jednak nie może się tylko na tym zatrzymywać, a powinna w konkretach odnosić się do życia.
     Innym przejawem minimalizmu oraz zimnej niewiary był lęk, ukrywanie się ze swoją chrześcijańską tożsamością nie tylko wobec ludzi negatywnie nastawionych do Boga, wiary i Kościoła, ale nawet przed osobami życzliwymi. Był to lęk nie tylko przed opinią ludzką, ale i przed własną niezdolnością - nie wiedziałem, co miałbym powiedzieć. Niewiara w tym właśnie się objawiała, że świadectwo wiary uważałem bardziej za własną inicjatywę, jednak przecież to sam Jezus jest pierwszym i największym ewangelizatorem. Wiedziałem o tym rozumem, ale Pan Bóg dał mi to pojąć wewnętrznie oraz uwolnił od lęku.
     Obrazem mojego życia okazała się kontemplacja o "Uczniach idących do Emaus" (por. Łk 24, 13-32). Szli oni pozbawieni nadziei, ponieważ nie spełniły się ich oczekiwania względem Mesjasza. Uważali, że wiedzą jak ma się spełnić Jego królestwo, popadli w schemat. Ja także trzymałem się kurczowo pewnego schematu modlitwy i życia, jednak bez szczegółowego, wiernego rozpoznawania woli Pana, który sam przecież jest źródłem wszystkiego, co mogę zrobić dobrego. Dopiero gdy "wyjaśnił mi Pisma" - wyjaśnił mi siebie, uwolnił mnie od życia schematem, skłaniającym mnie do wykonywania skądinąd dobrych obowiązków i posług, ale w ciasnych granicach "od - do", bez słuchania Boga w tym względzie.
     Tylko On może mnie ukierunkować dobrze w życiu duchowym i doczesnym. Nie jest "szefem" oczekującym na szybkie dojście do doskonałości, ale kochającym Bogiem, który sam czuwa nad moim rozwojem i pracuje przy udziale mojej woli i czynów.

Jędrek


     Tak samo jak każdy spośród nas, kolejny raz, w kolejnym roku, miałem okazję uczestniczyć w naszym spotkaniu na rekolekcjach w Marcinkowie. Tym razem - według mojego odczucia - głównym motywem wokół którego skupiały się treści wszystkich medytacji i kontemplacji objawiało się zagadnienie miłości. Nie takiej miłości, o jakiej mówimy na co dzień w potocznym znaczeniu, przejawiającej się w kochaniu ludzi, lecz miłości w głębszym, ewangelicznym znaczeniu. Poprzez te medytacje, kontemplacje, konferencje mogłem wgłębić się w kwestie rozumienia pojęcia miłości w świetle Słowa Bożego i naszej relacji z Panem Bogiem. Miałem okazję przekonać się, że moim problemem jest brak właśnie miłości, który przejawia się na wiele sposobów. A więc przede wszystkim na miłość do Boga - w sensie kontemplatywnym. Głównym tego przejawem była mała gorliwość w moich "powinnościach". "Powinności" - w tym miejscu to właśnie jest zupełnie niewłaściwe słowo. Nie o formalne powinności przecież tu chodzi, lecz o to, co tkwi w moim sercu, a więc to, co stanowi o autentycznej potrzebie modlitwy, oddawania czci, stałego kontaktu z Panem Bogiem - a więc choćby na przykład w regularnym (i nie tylko w niedziele!) uczestniczeniu w mszach świętych oraz przyjmowaniu sakramentu Eucharystii, ale także we wszelkich innych dziedzinach życia - właśnie w tym sensie życia kontemplatywnego.
     Druga sprawa braku miłości dotyczy stosunku do ludzi, współżycia i kontaktowania się z nimi. To wszystko również jest przecież miłością do Boga - poprzez miłość do ludzi. Brak porozumienia w rodzinie, ograniczony przepływ informacji, życie obok siebie w zamknięciu we własnych sprawach - można dłużej wymieniać podobne objawy - nawet gdy zewnętrznie deklaruje się wzajemną miłość, stwarza izolowanie się od innych, niszczy wspólnotę rodzinną. Stoi to w oczywistej sprzeczności z zamysłem Stwórcy, a przy tym tak bardzo ogranicza możliwość wielbienia Go wspólną (i zarazem wspólnotową) modlitwą, oraz rozbija elementarną cząstkę Kościoła tworzoną przez solidarną rodzinę.
     Z powyższym łączy się sprawa mojego stosunku do własnej pracy. Praca - jak tutaj właśnie się przekonuję - jest też wyrazem miłości do Boga, lecz nie bezkrytycznie wykonywana praca dla niej samej, ale podejmowana na zasadzie "tantum quantum". Wiem, że aby zachować wierność Panu, muszę nabrać sporej ostrożności w moim traktowaniu swoich zadań, tak służbowych, jak i własnych prywatnych. Właśnie owo ignacjańskie "tantum quantum" powinno stanowić kryterium zabezpieczające przed utratą kontroli nad moimi działaniami. Wtedy zachowam odpowiednie warunki, aby owe działania przynosiły chwałę naszemu Panu zamiast stawać się grzechem, a przy tym nie były utrapieniem dla najbliższych osób, lecz źródłem pożytku.
     Dziękuję Panu Bogu za ten czas, w którym nabyłem zarówno pewnej wiedzy, poznaniu umysłem - co ma w tym wypadku drugorzędne znaczenie - jak i tym najważniejszym: poznaniu sercem, które musi owocować powiększeniem miłości, której tak mi brakuje.
     
     Chwała Ojcu Stwórcy, chwała Synowi Wybawicielowi, chwała Duchowi Inspiratorowi Bożego działania w nas.

Krzysztof


     Nie bardzo chciałem na rekolekcjach wracać do przeszłości, do przeświadczenia, że byłem samotnym pośród rodziny, bez przyjaciół, że w swoim wyniosłym mniemaniu nie potrzebowałem pomocy oraz inni też nie mogli jej otrzymać ode mnie. W "Kontemplacji do uzyskania miłości" powracała myśl, że ja nigdy prawdziwie nie kochałem i nie byłem kochany, że nie jestem w stanie człowiekowi zawierzyć się, oddać, otworzyć się przed nim. Mogłem powiedzieć: "I jestem i nie ma mnie pośród was, taki niewspółodczuwający ani współpracujący, taki bez życia i ikry, samotny". Pragnę poznać Boga, a w rzeczywistości to nie znam moich bliskich, żony z którą doświadczam życia, nie pytałem jej przecież o czym myśli, czego się boi, czego oczekuje. Nie wiem też, co czują moje dzieci do mnie, czego mam się spodziewać, bo uczyłem ich być obojętnym. Czy potrafię być sobą (autentyczny)?
     A jednak przez te "Ćwiczenia duchowne" dojrzałem. Mój chłód zewnętrzny, oschłość do osób ze wspólnoty (piszę "osób" aby wyrazić moją niemożność w uzewnętrznieniu się sercem) przemienia się, bo czuję gorącą miłość Chrystusa. Już niektóre gesty jakby świadczą o gorącości serca. Mam przeświadczenie że owoce rekolekcji emanują ze mnie jako "dobroć Ewangelii", i to nie tylko na moją rodzinę, bo słowo "rodzina" rozciągam i na tych, którzy chcą słuchać Chrystusa. Wciąż uczę się od wspólnoty, jak miłować z Jezusem i być Jego uczniem wraz z innymi braćmi. On prawdziwie pozwala mi otworzyć się na Niego i na siebie i na ludzi. Wiem że potrafię już bez niszczenia tego co dobre, okazać miłość płynącą z tego, że sam jestem kochany przez Jezusa, że mogę siebie kochać. Mam skarb - Miłość i przeświadczenie, że mogę i ja miłować. Towarzyszy mi odczucie, że mogę stwarzać świat z miłości na nowo. Tracę "wolność" światową, aby zyskać wolność do kochania, do pełnienia woli Boga.
     Moja modlitwa:
     Panie przywróciłeś mi wiarę że mogę miłować Twoją miłością i przelewać ją na rodzinę i moich współbraci, łam moją nieufność do ludzi, otwórz mnie Jezu na Ciebie bardziej.
     Rany które zadawałem rodzinie, zadawałem Tobie Jezu, bo jestem, ślepy, głuchy, niemiłosierny, dlatego wybacz! Proszę Cię Jezu ulecz mnie, bądź światłem w moim życiu, Słowem życia, ostoją, abym gdy wstanę mógł pomóc tym których skrzywdziłem, abym był światłem płynącym z Ciebie i mógł uczyć miłości, stając się miłosierny przez miłosierdzie, którym Ty mnie obdarowałeś i którego tak obficie doświadczam.

Zbigniew



zdjęcia | powrót do kroniki
.
.
| Start | Idea, działalność | Wydarzenia | Wspólnota, przyjaciele | Formacja duchowa | Wydawnictwo | Kontakt |
.
. .
fundacja ewangelizacja media odnowa miłość sobór wspólnota mocni w wierze największa jest miłość kościół charyzmaty Duch Święty muzyka chrześcijańska liturgia centrum kultury chrześcijańskiej NAJWIĘKSZA JEST MIŁOŚĆ Fundacja Ewangelizacyjno Medialna wspólnota Mocni w wierze